poniedziałek, 5 listopada 2007

dzień pięćdziesiąty trzeci

Coraz dłuższe przerwy między jednym a drugim blogowaniem, ale praca, zmęczenie i piątkowa balanga w klubie zrobiły swoje. Impreza przednia, wspólna zabawa heteryków i homo, M. nagle zniknął, by za chwilę pojawić się w stroju Supermana bez rajstop, ze sztuczną różą w wiadomym miejscu, koralami i makijażem, natomiast H., mieszkający na co dzień w czeskiej Pradze, szepnął mi do ucha, że T. jest zajebista, a widać było, że przypadli sobie do gustu. Jeszcze ten lustracyjny dylemat, który objawił się w książce ,,Ludzie NOW-ej". Otóż jest w niej biogram i zdjęcie człowieka, który w mojej teczce z IPN figuruje jako TW. Nigdy go nie znałem, jego nazwisko w mojej teczce nie wiadomo dlaczego, może od biedy można doszukać się jakichś związków z moim pierwszym zatrzymaniem na 48 godzin w roku 1977. Nie mam zamiaru nic z tym robić, bo nie do końca ufam esbeckim zapiskom. Lustracyjnego kontredansu ciąg dalszy w przypadku Michała Boniego i aktora Tomasza Dedka. O ile ten ostatni budzi nawet rodzaj paradoksalnego szacunku, kiedy nie szuka dla siebie żadnych usprawiedliwień i zdaje sobie sprawę ze świństw jakie robił, o tyle Michał Boni brnie w dziwną uliczkę, usiłując przedstawić swoje wyznanie w kategoriach heroicznych. Chyba nie do końca rozumie, że nie to jest naganne, ze podpisał w chwili słabości i strachu o najbliższych, ale fakt ukrywania tego tak długo. Można przecież domniemywać, że ogłosił to światu w momencie, kiedy dostał jakiś cynk, że coś w archiwach IPN na niego znaleźli. Upiory przeszłości nadal wstają z grobów i tylko niebiosom dziękować należy, że samemu można spać spokojnie.

Brak komentarzy: