wtorek, 27 stycznia 2009

historie fotograficzne

jest coś dziwnego i niepokojącego w tej historii, która wyłania się z tych tak a nie inaczej dobranych fotografii, które wcześniej niewiele miały ze sobą wspólnego, to znaczy nie próbowano ich połączyć w pewną całość...

poniedziałek, 19 stycznia 2009

dalej o zbiegach okoliczności

temat zbiegów okoliczności wiecznie, jak ten Lenin, żywy, bo raz, że nie jest to ich koniec - ja już pomijam fakt, że nawet ich końca nie widać - a dwa, że ciągle pojawiają się nowe, jakby sobie w jakiś tajemniczy sposób mnie upodobały. Tych dwóch, o których za chwile opowiem, finał rozegrał się właśnie na "fejsbuku", nowej portalowej zabawce, gdzie większość uczestników występuje z dziarsko uniesioną przyłbicą, to znaczy ze swoim imieniem, nazwiskiem i fotografią, o pasjach i zainteresowaniach nie zapominając. Ale wróćmy do rzeczy, czyli do następnych, przyprawiających o głębokie zadziwienie przypadków. Oto pierwszy z nich, nie w chronologicznym nawet znaczeniu, którego materialny ślad jest gdzieś w zakamarkach tego bloga. Otóż dwa lata temu niecałe umiera nagle mój kolega, starszy ode mnie, którego znałem, bardzo ceniłem, szanowałem i podziwiałem. Jego nagła śmierć, przed którą go gdzieś tak ponad tydzień widziałem i rozmawiałem, była oczywiście zaskoczeniem. A nie bez znaczenia jest też fakt, że był on jednym z dwóch ludzi, którzy na poczatku lat 90-tych wpadli jako urzędnicy państwowi pewnej instytucji na trop jednej z największych finansowych afer, jakie Polska po 1989 r. widziała. Jeden z tych ludzi zaraz po wykryciu tego gigantycznego przekrętu w tajemniczych okolicznościach zmarł. Przekret był długo zamiatany pod dywan już to w wyniku nieudolności instytucji powołanych do scigania tego typuprzestepstw, już to w wyniku zagmatwanej materii przekrętu, o braku woli w wyjasniu do końca całej sprawy nie wspominając. Kiedy ten mój kolega nagle umarł, napisałem na jego śmierć wiersz i zawiesiłem go tutaj, na moim blogu. Kilka miesięcy później dostałem z innego kontynentu list od pewnej dziewczyny, która okazała się córką mojego zmarłego kumpla. Napisała do mnie, bo natknęła się na moim blogu na wiersz o swoim ojcu. We wrześniu przyjeżdża do Polski, aby w warszawskiej synagodze wziąć zgodnie z tradycją swoich przodków ślub, a ja mam być na tym ślubie jej symbolicznym wujkiem, ponieważ wujków w tym narodzie takie dziewczyny nie mają zbyt wielu albo nie mają ich wcale z więcej niz zrozumiałych względów. Przypadek drugi. Lat temu dokładnie chyba nawet 26, tuż po wyjściu z więzienia w wyniku amnestii dla więźniów politycznych, jedziemy z dwójką przyjaciół, ich żonami i trzyletnią córeczką jednego z nich w Tatry. Czasami nosimy małą dziewczynkę po górach na zmianę na tak zwanego barana. Mijają dwa lata, idę sobie ulicami Chicago i nagle moją uwagę przykuwa duże zdjęcie na pierwszej stronie jednej z gazet, wyłożonych przed ulicznym kioskiem. To zdjęcie okazuje się plakatem na 5-lecie powstania Solidarności. Jest na nim pięcioletnia dziewczynka, którą okazuje się tą dziewczynką noszoną czasami i przeze mnie na ramionach podczas górskich wycieczek. Dzisiaj jest daleko w sensie dosłownym, bo na Dalekim Wschodzie, przemierzając w wielomiesięcznej podróży orientalne kraje. Piszemy do siebie na wspomnianym wcześniej "fejsbuku", pół żartem, pół serio obiecując sobie, że po jej powrocie do kraju znowu pójdziemy razem jak kiedyś w Tatry. :)

życie w nowych okularach

do chodzenia po świecie :)
do czytania :)

sobota, 17 stycznia 2009

ciąg dalszy dziwnych zbiegów okoliczności

okazuje się, że nie tylko ten świat jest mały w sensie zadziwiających przypadków, wydobywających z ukrycia na dzienne światło ludzi, których na pierwszy, a często i na drugi, albo nawet trzeci rzut tak zwanego oka, niby nie znamy. Okazuje się moi drodzy również to, że wirtualny świat, nie dość, że się przeplata ze światem realnym, rzeczywistym, to na dodatek nie jest tak wielki, jakim się wydawał nam na pozór. Czyż nie jest dziwne w sensie takiego pierwotnego, pierwszego zadziwienia, prowadzącego często, wedle słów starożytnych mędrców, prosto w objęcia filozofii, że ktoś, na kogo w krainie blogów się przypadkiem natykamy, nawzajem swoje blogi potem obserwując, okazuje się partnerem osoby, która kiedyś w jednym z najtrudniejszych momentów mojego życia wyciągnęła do mnie pomocną dłoń, czego zbawienne skutki odczuwam po dziś dzień? Czyż nie jest ten okoliczności zbieg czymś pięknym i niezbyt na pierwszy rzut oka prawdopodobnym? Dlatego miedzy innymi tak mądre i głębokie są słowa Szekspira o istnieniu na niebie i ziemi rzeczy, o których nie śniło się nawet filozofom? :)

czwartek, 15 stycznia 2009

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Preria

tytuł ostatniego tomu pięcioksięgu przygód białego trapera, który wybrał życie na terenach będących od wieków własnością indiańskich plemion. W skład cyklu, którego autorem był James Fenimore Cooper (1789-1851), wchodziły: ,,Sokole Oko”, ,,Ostatni Mohikanin”, ,,Tropiciel śladów”, ,,Skórzana Pończocha” i kończąca cykl ,,Preria”, którą przeczytałem jako pierwszą. Była to również jedna z pierwszych przeczytanych w całości książek i nigdy nie zapomniałem, poza oczywiście treścią, jej okładki z płonącą ogniem sięgającym nieba prerią. Przez kilka następnych lat czytałem ją kilkanaście razy i dlatego wiele szczegółów na zawsze pozostało mi pamięci. Pamiętam, że główny bohater miał na imię Nathaniel, że zmienił bieg otaczających go płomieni z zapalonej przez Siuksów prerii strzałem ze strzelby, na końcu lufy której położył kępę trawy, że spotkał syna Cory, której w ,,Ostatnim Mohikaninie” uratował życie i pamiętam, że umierał jako siwowłosy starzec, otoczony szacunkiem nie tylko przyjaciół, ale również śmiertelnych wrogów. Długo kiedyś szukałem kolejnych tomów pięcioksięgu, którego nigdy nie udało się mi przeczytać we właściwym porządku. Nie jest wykluczone, że fakt ten w niewyjaśniony sposób miał na wszystko, co zdarzyło się potem. Cały czas mam nadzieję, że ten zaczytany w dzieciństwie egzemplarz ,,Prerii”, taki jak na wyszperanej w necie fotografii, leży sobie gdzieś dobrze schowany w piwnicy u rodziców i czeka na mnie. :)

sobota, 10 stycznia 2009

Olympus Mons

wygasły wulkan na Marsie, wys. prawie 26 km, najwyższa góra w Układzie Słonecznym

brzęczące metale i brzmiące instrumenty

gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. św. Paweł

piątek, 9 stycznia 2009

niedokończona historia BPG

kiedyś obiecałem sobie, że to wszystko opiszę i jak na razie tylko tytuły rozdziałów powstały :)

wtorek, 6 stycznia 2009

pewien pozew rozwodowy

Kilka lat temu kolega z moje ówczesnej pracy wyżebrał, abym rzucił okiem na spłodzony przez niego pozew rozwodowy. Rzuciłem i do dziś nie mogę dojść do siebie, kiedy o tym pomyślę. To nadal się nie może mi pomieścić w głowie. Bitych pięć stron, powstałych wedle słów autora przez tydzień. Teściową z Ukrainy oskarżono w tym pozwie o ,,trudnienie się kontrabandą, którą wbrew woli powoda przechowywano w jego mieszkaniu, co potwierdza protokół rewizji przeprowadzonej przez miejscową policję". ,,Powód od pewnego czasu stał się obiektem niewybrednych szykan ze strony powódki i jej matki". ,,Powódka celowo nie podejmowała pracy". ,,Szykany w stosunku do powoda nasiliły się po zawarciu związku małżeńskiego i zameldowaniu powódki, która sfałszowała podpis powoda na umowie dotyczącej usług telekomunikacyjnych, świadczonych przez spółkę TELE 2". ,,Powód bezpodstawnie oskarżany był przez żonę i jej matkę o spowodowanie przez miejscową policję rewizji mieszkania powoda, zakończonej znalezieniem trzech kartonów papierosów z przemytu, mimo wielokrotnych ostrzeżeń i braku zgody powoda, na używanie jego mieszkania do przechowywania nielegalnie wwiezionych na polskich obszar celny papierosów bez akcyzy". I tak dalej, i tak dalej, tak, że włosy zjeżyły się mi wtedy na umęczonej upałem i wonią wydzielaną przez powoda głowie. :)

esemesowe qui pro quo

Pewni ludzie posiadający telefon komórkowy korzystają z jego podstawowych tylko funkcji jak odbieranie i wykonywanie połączeń. Ostatecznie to pierwotne i podstawowe funkcje tego urządzenia. Nie korzystają więc z innych, jak na przykład książka telefoniczna, gdzie do danego numeru można przypisać imię lub nazwisko. Numery telefonów i nazwiska ich właścicieli trzymają tradycyjnie w ręcznie zapisywanych notesach na przykład. Ja z kolei należę do tych, co z udogodnień cywilizacyjnych korzystają. Dlaczego o tym piszę? Aby historia, która się wtedy wydarzyła, była bardziej wiarygodna. Oto ona. Wczesnym popołudniem komórka dała znać, że przyszedł sms. Nadawcą był niejaki B., kolega z mojej ówczesnej pracy. ,,Grzybki? Już biegnę! Tylko się wypachnię dla Ciebie. Będę o 18." Odpisałem, likwidując uprzednio swój podpis, pytając, czy mogą być maślaki (akurat tak się złożyło, że jadłem je na obiad). Napisałem również, że nie trzeba przywiązywać wagi do wspomnianego wypachniania i niedwuznacznie zachęciłem do wcześniejszego przybycia. Odpopwiedź była niemal natychmiastowa. ,,Mogą być maślaczki. Najbardziej cieszę się na bzykanko.Mogę nie kończyć kolacji? Mogę wpaść trochę prędzej? Czy znowu poudawać?" Ja na to, że może, ale z bzykanka chyba nici. ,,Świnia! Już jestem w WKD. Tym razem nie przeżyjesz!" Ja: ,,A jak Ty wyobrażasz sobie bzykanko z Mateuszem?", na co B. filuternie odpisał ,,A kto to jest Mateusz? Jeśli to wibrator nie będę zazdrosny. Pożyczysz?". Postanowiłem jednak sytuacje wyjaśnić i napisałem ,,B.!, nie jestem żadnym wibratorem. To ja, Mateusz!" Za chwilę telefon, B. skonfundowany przeprasza, był przekonany, że esemsuje ze swoją nową panienką. Pytam go więc, jak to się stało, że nie zaskoczył, że to mój numer (opisy w książce telefonicznej). B., że on z tego nie korzysta i numery ma w notesie. Ja Mateusz, panienka imię na M., więc z tej chuci pomieszało mu się w głowie. :)

wspomnienie pewnej rekrutacji

Tego ranka, gdzieś tak od dziewiątej, rozpoczął się drugi etap łowów na asystentkę. Do ostatniego etapu przeszły trzy, zresztą wskazane przeze mnie tydzień wcześniej. Była jeszcze czwarta, no po prostu Beza w stanie larwalnym, Bestia łakomie łypała na nią okiem, ale wystraszyła się naszych z W. uwag o niezwykłym podobieństwie do Bezy. Ponadto Bestia, zdaje się pomna doświadczeń z Bezą, którą zresztą sama sobie wybrała kwicząc z zachwytu, wolała nie ryzykować i na nas, a od dzisiaj na mnie chce przerzucić odpowiedzialność za wybór. Z tych trzech jedna miała fioła na punkcie munduru, czego świadectwem były ukończone studia w Akademii Obrony Narodowej w Rembertowie. Praca magisterska na temat wojsk lądowych, rozpoczęty przewód doktorski na ten sam temat. Długi weekend spędziła na wojskowej strzelnicy, strzelając z pistoletu do tarczy. W przeszłości składała bez powodzenia aplikacje do armii i wszystkich istniejących w Polsce formacji mundurowych. Twierdziła, że bez pleców się nie da. Fryzura krótka, z włosami w kształcie jakiś kolców nastroszonych, rysy ostre, wygimnastykowana, elegancja pretensjonalna i cokolwiek tandetna. Stworzona do praktyk seksualnych w stylizowanych mundurach, strojów z lateksu i skóry, pejczy, łańcuchów, jako strona dominująca. Idealna partnerka dla mężczyzn o masochistycznych upodobaniach. Druga sztucznie nadaktywna mieszczka, z fryzurą ozdobioną punkowym kosmykiem w kształcie szczurzego ogona zwisającym z boku głowy. Trzecia w porządku. Blondynka z wystającymi kośćmi policzkowymi. Solidna, poukładana. Nadużywała słów budzących erotyczne skojarzenia. Obsługiwanie, zadowalanie, spełnianie zachcianek klientów. Ogólnie miła. Zanim Bestia wzięła je po kolei w obroty do swojej pieczary, poprosiła mnie, abym od W. przyniósł materiały o D. i K., dwóch innych firmach Bestii. W. dał, ja przyniosłem. Bestia zapytała najpierw, czy któraś z pań brzydzi się szkodnikami, nie precyzując jakimi. Jedna z dziewczyn, zachowując trzeźwość umysłu, retorycznie zapytała, że chyba nie będzie miała do czynienia ze szkodnikami. Bestia skwapliwie potwierdziła, ale zaraz zauważyła, że była taka konferencja międzynarodowa w Holliday Inn., współorganizowana oczywiście przez Bestię, w której brały udział firmy z Ameryki i tam pokazywany był sprzęt na szkodniki. Na przykład takie lampy owadobójcze. Żadna z dziewczyn nie wiedziała, ile może kosztować taka lampa. Bestia otworzyła na chybił trafił katalog produktów firmy K. i wskazując na fotografię jednej z lamp zapytała o jej cenę. Zaznaczyła, że to taki mercedes wśród lamp. Jedna z nieszczęsnych kandydatek nieśmiało rzuciła, że może tak z pięćset złotych. Bestia zaśmiała się triumfalnie, spojrzała na mnie porozumiewawczo (nie podejrzewała, że ja nie mam i co więcej nie chcę mieć najmniejszego pojęcia o cenach tych cholernych lamp) i dla zwiększenia efektu zawiesiła głos. Ciekawość kandydatek sięgała zenitu. - Osiem tysięcy! Osiem tysięcy! I co Panie na to? - spytała Bestia świadoma efektu kompletnego zaskoczenia. - Drogie - wybąkała sztucznie nakręcona, na moment uspakajając gwałtowne ruchy własnego ciała. Ruchy te miały chyba świadczyć w zamierzeniu o niespożytej energii ciała tego właścicielki. Zaraz potem Bestia nasyciwszy się efektem ceny lampy, udała się do swojego gabinetu, wzywając po kolei kandydatki na asystentki na rozmowę twarzą w twarz. Oczekującym na swoją kolej dziewczynom musiałem dotrzymywać towarzystwa, co właściwie zajęciem było dość nudnym. Zresztą zaraz Słońce zajrzało do sali konferencyjnej i żar tego majowego przedpołudnia przypomniał, że świat za oknami nie jest w najmniejszym stopniu przyjaźnie nastawiony do niektórych ludzi. Tak się niestety złożyło, że z całą pewnością byłem jednym z nich.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Chamizm jako wstęp do chamologii stosowanej

Zespół poglądów i postaw, stosowanych w życiu codziennym przez przedstawicieli bocznej linii ewolucyjnej gatunku ludzkiego. Według przedstawicieli Chamizmu, zwanych Chamami, drugi człowiek godny jest czegoś na kształt w rozumieniu Chamów szacunku tylko wtedy, gdy może coś korzystnego dla Chama załatwić, zajmuje w akceptowanej przez Chama hierarchii wyższą pozycję oraz Cham jest w jakikolwiek sposób od niego zależny. Należy w tym miejscu zaznaczyć, że szacunek traktowany jako aksjologiczny stosunek do drugiego człowieka jest u Chamów stanem przejściowym, trwającym jedynie do momentu spełniania przez innych ludzi wymienionych wyżej kryteriów. Istniej również kategoria ludzi, którzy mimo, że nie cieszę się szacunkiem Chamów, budzą ich w różnym stopniu zainteresowanie. Obiektem zainteresowania Chamów bywają osobnicy wyrażający podziw dla głoszonych przeze Chamów sądów i zachowań, spełniający swym wyglądem, strojem i zachowaniem estetyczne kryteria Chamów, posiadający pewien rodzaj dóbr materialnych, których zdobycie lub podstępne przejęcie jest celem Chamów, potrafiący wspomniane wyżej dobra przejąć i za drobną, niewspółmierną do i ich wartości opłatą odstąpić Chamom, podkreślający swój niższy w stosunku do Chama poziom intelektualny, co w naturalny sposób potrafi Chama dowartościować, oraz osobnicy wywołujący u ludzi swym wyglądem i zachowaniem poczucie bezradności, obrzydzenia lub przerażenia.Samoocena, która u Chamów jest permanentnie werbalizowanym procesem psychologicznym, sprowadza się do następujących stwierdzeń: jestem najmądrzejszy, inni ludzie są głupi, ubieram się jak człowiek. Za jedno z największych wykroczeń Cham uważa używanie w mowie i piśmie zwrotów grzecznościowych, które według Chamów świadczą tylko o słabości używających tych zwrotów ludzi. Inną cechą odróżniającą Chamów od ludzi, jest wymaganie od nich przestrzegania norm i reguł, których Cham w najmniejszym stopniu nie zamierza przestrzegać. Jednym z grzechów głównych dla Chama jest zbyt wysoki poziom intelektualny otoczenia, co budzi u Chamów instynktowny niepokój, objawiający się manifestowaną w niedwuznaczny sposób niechęcią. Niezwykle ważną cechą charakteryzująca Chamstwo jest niewzruszona pewność co do wyznawanego światopoglądu, Nie podlega on naturalnej w przypadku ludzi weryfikacji i ewentualnej modyfikacji. Budowa chamskich mózgów powoduje, że ich właściciele nie są zdolni wyobrazić sobie światów funkcjonujących w myśl innych, nie znanym Chamom reguł. Doświadczony obserwator życia społecznego bez trudu potrafi na pierwszy rzut oka wskazać przedstawicieli chamskiego rodzaju. Należy też na zakończenie podkreślić, że Chamstwo w najmniejszy sposób nie wynika z miejsca zamieszkiwania w określonej strukturze administracyjnej, braku wykształcenia czy społecznego pochodzenia. Jest kategorią osobniczą, nie poddającą się statystycznym analizom co do źródeł pochodzenia tej cechy.