poniedziałek, 19 stycznia 2009

dalej o zbiegach okoliczności

temat zbiegów okoliczności wiecznie, jak ten Lenin, żywy, bo raz, że nie jest to ich koniec - ja już pomijam fakt, że nawet ich końca nie widać - a dwa, że ciągle pojawiają się nowe, jakby sobie w jakiś tajemniczy sposób mnie upodobały. Tych dwóch, o których za chwile opowiem, finał rozegrał się właśnie na "fejsbuku", nowej portalowej zabawce, gdzie większość uczestników występuje z dziarsko uniesioną przyłbicą, to znaczy ze swoim imieniem, nazwiskiem i fotografią, o pasjach i zainteresowaniach nie zapominając. Ale wróćmy do rzeczy, czyli do następnych, przyprawiających o głębokie zadziwienie przypadków. Oto pierwszy z nich, nie w chronologicznym nawet znaczeniu, którego materialny ślad jest gdzieś w zakamarkach tego bloga. Otóż dwa lata temu niecałe umiera nagle mój kolega, starszy ode mnie, którego znałem, bardzo ceniłem, szanowałem i podziwiałem. Jego nagła śmierć, przed którą go gdzieś tak ponad tydzień widziałem i rozmawiałem, była oczywiście zaskoczeniem. A nie bez znaczenia jest też fakt, że był on jednym z dwóch ludzi, którzy na poczatku lat 90-tych wpadli jako urzędnicy państwowi pewnej instytucji na trop jednej z największych finansowych afer, jakie Polska po 1989 r. widziała. Jeden z tych ludzi zaraz po wykryciu tego gigantycznego przekrętu w tajemniczych okolicznościach zmarł. Przekret był długo zamiatany pod dywan już to w wyniku nieudolności instytucji powołanych do scigania tego typuprzestepstw, już to w wyniku zagmatwanej materii przekrętu, o braku woli w wyjasniu do końca całej sprawy nie wspominając. Kiedy ten mój kolega nagle umarł, napisałem na jego śmierć wiersz i zawiesiłem go tutaj, na moim blogu. Kilka miesięcy później dostałem z innego kontynentu list od pewnej dziewczyny, która okazała się córką mojego zmarłego kumpla. Napisała do mnie, bo natknęła się na moim blogu na wiersz o swoim ojcu. We wrześniu przyjeżdża do Polski, aby w warszawskiej synagodze wziąć zgodnie z tradycją swoich przodków ślub, a ja mam być na tym ślubie jej symbolicznym wujkiem, ponieważ wujków w tym narodzie takie dziewczyny nie mają zbyt wielu albo nie mają ich wcale z więcej niz zrozumiałych względów. Przypadek drugi. Lat temu dokładnie chyba nawet 26, tuż po wyjściu z więzienia w wyniku amnestii dla więźniów politycznych, jedziemy z dwójką przyjaciół, ich żonami i trzyletnią córeczką jednego z nich w Tatry. Czasami nosimy małą dziewczynkę po górach na zmianę na tak zwanego barana. Mijają dwa lata, idę sobie ulicami Chicago i nagle moją uwagę przykuwa duże zdjęcie na pierwszej stronie jednej z gazet, wyłożonych przed ulicznym kioskiem. To zdjęcie okazuje się plakatem na 5-lecie powstania Solidarności. Jest na nim pięcioletnia dziewczynka, którą okazuje się tą dziewczynką noszoną czasami i przeze mnie na ramionach podczas górskich wycieczek. Dzisiaj jest daleko w sensie dosłownym, bo na Dalekim Wschodzie, przemierzając w wielomiesięcznej podróży orientalne kraje. Piszemy do siebie na wspomnianym wcześniej "fejsbuku", pół żartem, pół serio obiecując sobie, że po jej powrocie do kraju znowu pójdziemy razem jak kiedyś w Tatry. :)

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Masz jakiś magnes w sobie, który przyciąga same zbiegi :-))

pozdrawiam ciepło!

Mateusz pisze...

a kiedyś połknąłem! ;)