poniedziałek, 31 stycznia 2011

Latający Osinobus

Krążąca wśród kierowców blisko i dalekobieżnych busów, autobusów i autokarów mrożąca krew w żyłach opowieśc o Latającym Osinobusie tylko na pozór nawiązywała do morskiej legendy o Latającym Holendrze. Podstawowa różnica tkwiła w fundamentach, na których zbudowano obydwie historie. O ile wersja opowiadana przez marynarzy żaglowców, jeszcze nie tak dawno przemierzających morza i oceany, nigdy tak naprawdę się chyba nie wydarzyła, o tyle ta druga wydarzyła się naprawdę podczas pewnej zimy stulecia pod koniec lat t0-tych. Młodszym czytelnikom należy się jednak najpierw wyjaśnienie, czym tak naprawdę był pojazd najzupełniej oficjalnie nazywany osinobusem.

Otóż osinobus był przerażająca hybrydą autobusu i samochodu ciężarowego marki Star, na którego skrzyni, zwykle służącej do przewozu piasku, gruzu czy innego rodzaju ładunku, inżynierowie z fabryki w miejscowości Osin zamontowali w latach 60-tych XX wieku dwa rzędy foteli i przykryli to wszystko metalową puszką z małymi okienkami po bokach. W zamierzeniu konstruktorów tego motoryzacyjnego Frankensteina osinobusy miały służyc do przewozu małorolnych chłopów, którzy znudzeni uprawą swych niewielkich poletek i hodowlą na własne potrzeby pojedynczych sztuk bydła i drobiu,  zapragnęli zakosztowac robotniczego życia w oddalonych o kilka, a niekiedy nawet kilkadziesiąt kilometrów fabrykach i wytwórniach przedmiotów, produkcja których nie wymagała zbyt wielkich kwalifikacji. Innym powodem tych ekonomicznej natury peregrynacji była również chęc specyficznie pojmowanego społecznego awansu, który dla tych nieszczęsnych chłopów oznaczał osiągnięcie statusu robotnika, co nie do końca jednak się im udawało chociażby w sferze semantycznej. Rozpoczynając pracę w fabrykach stawali się, podobnie jak osinobusy, którymi jeździli do pracy i powracali z niej do swych chałup, hybrydami, tyle że hybrydami społecznej natury zwanymi chłoporobotnikami. Takie społeczne ni to pies, ni to wydra.

Wracając zaś do legendy o Latającym Osinobusie, miała ona swoje źródło w pewnym wydarzeniu, które jak wspomniałem, wydarzyło się naprawdę, podczas kursu z okolic Miedzyrzeca Podlaskiego w kierunku oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów Łosic. Kierowcą tego osinobusa był nieustraszony i doświadczony pracownik Miedzyrzeckich Zakładów Komunikacyjnych. Feralny kurs do Łosic przebiegał gładko, aż do miejscowości Mordy, gdzie rozpętała się straszliwa burza. Na nic się zdała walka z żywiołem i wszelkie próby dalszej jazdy, ale kierowca osinobusa za nic miał gorące prośby pasażerów, którzy błagali go, by zatrzymał pojazd. Kierowca miotał obelgi, bluźnił Bogu i przysięgał, że dojedzie do Łosic mimo burzy. Wtem w osinobusie ukazał się niebiański przybysz, nie wiadomo – sam Bóg czy anioł pański? Kierowca jednak nie oddał mu należnej czci i w zapamiętaniu sklął go najgrubszym i najbardziej nieprzyzwoitym słowem, jakie tylko znal, a znał ich podobno bardzo wiele.  W odpowiedzi gość oznajmił surowo, że kierowca i osinobus już nigdy nie zaznają spokoju. Będzie kursował wraz z pasażerami po drogach różnej kategorii przez całą wieczność, przynosząc nieszczęście wszystkim, których spotka. Tak też się stało. Kiedy pomarli wszyscy pasażerowie, osinobus-widmo wraz z ruchomymi szkieletami pasażerów nadal kursował po drogach i bezdrożach całego kraju, przynosząc napotkanym kierowcom i pasażerom pojazdów nieszczęście. Jego widok zawsze zwiastował pewną śmierc.