wtorek, 30 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień pięćdziesiąty pierwszy
poniedziałek, 29 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień pięćdziesiąty
sobota, 27 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień czterdziesty dziewiąty
piątek, 26 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień czterdziesty ósmy
czwartek, 25 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień czterdziesty siódmy
środa, 24 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień czterdziesty szósty
wtorek, 23 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień czterdziesty piąty
poniedziałek, 22 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień czterdziesty czwarty
niedziela, 21 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień czterdziesty trzeci
piątek, 19 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień czterdziesty drugi
czwartek, 18 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień czterdziesty pierwszy
środa, 17 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień czterdziesty
wtorek, 16 października 2007
przypisy ściśle prywatne
dzień trzydziesty dziewiąty
poniedziałek, 15 października 2007
Opowieści ściśle prywatne
dzień trzydziesty ósmy
niedziela, 14 października 2007
Opowieści ściśle prywatne
dziń trzydziesty siódmy
sobota, 13 października 2007
Opowieści ściśle prywatne
dzień trzydziesty szósty
piątek, 12 października 2007
Opowieści ściśle prywatne
Nie chciałbym, aby fragmenty takie jak powyższe zostały uznane jedynie za objaw erudycyjnej pychy. Mam wobec swojej biblioteki dług wdzięczności zaciągnięty przez lata emocji i przeżyć jakich mi dostarczała. W ten sposób zamierzam go po prostu spłacać. Jest to również forma jakiejś pokuty za grzech zaniechania, popełniany ostatnimi laty niemal bez przerwy. To trochę tak, jak upajanie się na nowo zapomnianymi zapachami i kolorami, które przestało się dostrzegać w tumanach codziennych zajęć. To też jest trochę tak, jakby doświadczyć nagle i niespodziewanie swoich powtórnych narodzin. Czuję bowiem każdym nerwem, że znalazłem się niespodziewanie dla siebie na drodze, gdzie słowa rzucają długi cień, który w rzeczywistości jest dla nich schronieniem i jednocześnie milczeniem wskazującym na to, że mowy niekoniecznie należy poszukiwać tylko w słowach. Nastał bowiem teraz taki czas, że słowa powoli przestają cokolwiek znaczyć. Nadaje się im nowe, zaskakujące znaczenia, nie mające nic wspólnego z pierwotnymi zamiarami. Jeśli na przykład nominowanie oznaczać może wyrzucanie z telewizyjnej atrapy codzienności walczących zażarcie o główną nagrodę gladiatorów, a buty sportowe nazywane są jednym z epitetów Ateny, który pierwotnie był jednak imieniem uskrzydlonej córki giganta Pallasa i nimfy Styks, wymawianym z angielska. Jeśli wojny nazywane są przywracaniem demokracji a politycy reprezentantami narodu, jeśli pozbawianie ludzi pracy nazywa się reorganizacją a zagrabione nam przez państwo w formie podatku pieniądze nadal nazywa się naszymi i każe obłudnie troszczyć się o ich dalszy los, to czy nie jest to widomy znak pomieszania języków identycznego z tym, jaki dotknął budowniczych mającej sięgać niebios wieży?
dzień trzydziesty piąty
czwartek, 11 października 2007
Opowieści ściśle prywatne
Z drugiej strony trzeba też powiedzieć, że o ile nietrudno jest odnaleźć w niecodziennych wydarzeniach całych pokładów spoczywających tuż pod powierzchnią znaczeń, o tyle jest niepomiernie wielką sztuką odnaleźć je głęboko ukryte w historiach z gatunku banalnych i powszednich. Kiedy w takiej historii zdołamy odnaleźć coś, co jest w stanie przykuć naszą uwagę, będzie to odtąd oznaczało, że posiedliśmy trudną wiedzę na temat istoty transmutacji i nawet kamień filozoficzny może stać się naszą niekwestionowaną własnością, dopóki oczywiście nie poparzy kurczowo go ściskającej dłoni. Zanim go z niej wypuścimy, zastanówmy się bardzo rozważnie gdzie powinniśmy go ukryć, aby w razie potrzeby z rodzaju tych, co mogą decydować o życiu lub śmierci, móc go bez zwłoki odnaleźć.
Spędziłem kiedyś noc na trwających do późnych jej godzin obrzędach poświęconych zmartwychwstaniu Nazarejczyka. Kiedy opuszczałem cerkiew otumaniony śpiewami, zapachem palących się świec i dymem wonnych kadzideł, słyszałem jeszcze długo podczas pieszej wędrówki do domu nieustannie wznoszone zawołanie ,,Kristos woskriesen!”, przeplatane równie często błagalną prośbą ,,Hospody pamyłuj!” Ulice były zupełnie puste, a nocne spacery nie były wtedy najeżone tyloma niebezpieczeństwami co dzisiaj. Wiele lat później młodsza z dziewczynek z fotografii przedstawiającej ich wpatrywanie się w szybujące nad morskim brzegiem mewy pomyśli, że mijana przez nią cerkiew jest pałacem baśniowego Alladyna.
Nie mam pojęcia dlaczego zawsze nadchodzi kiedyś czas, w którym baśnie przestają nas zaciekawiać. Może przyczyną tego jest strach przed wyzierającym ze stronic bogato zwykle ilustrowanych ksiąg upływem czasu i tym, co się przez te wszystkie lata z nami stało? Może wynika to po prostu z naszej obojętności czasem przeszłym dokonanym, porzuconym na rzecz jałowych dywagacji i rozstrząsań na temat tego, co może nas dopiero czekać? Może pokonywanie pod prąd rwącego nurtu unoszącej nas w niewiadomym kierunku wody jest dla nas zbyt wyczerpującym wysiłkiem? Tańce w rytm niepokojąco często powtarzanych pytań rzeczywiście bywają niezmiernie męczące. Najwygodniej byłoby sycić nimi wzrok w półleżącej pozycji, w pomieszczeniu pełnym opiumowego dymu, wschodnich dywanów i muzyki, w takt której tancerki brzucha poruszają nim z budzącą niekłamany podziw gracją. Taki taniec na żywo widziałem tylko raz. Wykonująca go tancerka, prowadzona jedynie melodią głosów starych kobiet z jakiegoś berberyjskiego plemienia, robiła to utrzymując na głowie tacę z pełnym wrzątku miedzianym czajnikiem otoczonym wieńcem płonących świec. Płomień żadnej z nich nawet nie drgnął, a z naczynia nie uroniła się ani jedna kropli wody nawet wtedy, gdy mocno zbudowana tancerka stawiała na bruku brukselskiego Grand Place najbardziej nawet wymyślne kroki. Przypatrujący się temu z zachwytem tłum w większości złożony z wyznawców Allacha, w pewnym momencie zaczął wydawać z siebie przedziwne okrzyki przywodzące na myśl bojowe zwołania pustynnych Beduinów. Tak tańczyć i reagować mogą jedynie ci, dla których w tym momencie przestaje upływać nieubłagany zwykle czas i nie mają najmniejszego znaczenia pojawiające się na ich twarzach zmarszczki i siwe włosy na głowach. Odnosiłem wtedy wrażenie, że łączą się oni w trudną do pojęcia jedność zarówno ze wszystkimi swoimi przodkami, jak i tymi, którzy pojawią się na świecie dużo później. Nie mogłem jednak mimo wszystko zrozumieć, co mogli mieć wspólnego z Muhammadem Attą i jego towarzyszami, prowadzącymi porwane samoloty w kierunku górujących nad Manhattanem wież.
dzień trzydziesty czwarty
środa, 10 października 2007
Opowieści ściśle prywatne
Do książki zajrzeć nie mogę, bo swego czasu podarowałem ją umierającemu poecie, którego zaintrygowała opowiedziana przeze mnie jej treść. Martwił się o czas potrzebny do jej przeczytania. Spoczywa do dnia dzisiejszego na półkach jego przepastnej biblioteki i to jest dla niej najlepsze z możliwych miejsce. Na straży wszystkiego, co po nim zostało, stoi jego wierna żona, wypełniając z miłością ostatnią wolę męża. Obiecuję sobie sumiennie, że wreszcie ją odwiedzę.
Co do książki, dostałem ją od tłumacza, byłego wtedy już narzeczonego starszej siostry Hanki. Alka miała długie nogi i nosiła spódniczki nie do końca zakrywające jasne figi. Obydwoje studiowali filozofię w katolickiej akademii i kiedy Alka kończyła swoją magisterską pracę o Awicennie, pozwoliła mi nawet na jakąś drobną pomoc technicznej natury, w rodzaju numerowania w odpowiedniej kolejności występujących w pracy przypisów. Wiele lat później, kiedy Alka i Witek nie będą już razem, dojdą mnie słuchy, że Witek w wiedeńskiej bibliotece odkrył uważane za zaginione łacińskie tłumaczenie jakiegoś tekstu Arystotelesa. Kiedy byli razem, widać było, że bardzo się kochali. Ale któregoś dnia już ze sobą nie byli. Zanim zdołaliśmy ochłonąć po tym niespodziewanym wydarzeniu, Alka ogłosiła, że emigruje do Kanady że świeżo poślubionym mężem. Kiedy na pogrzebie mamy obydwu sióstr podszedłem do Alki aby ją uścisnąć, chyba nie mogła mnie sobie skojarzyć. Może ból spowodowany śmiercią matki tak wpłynął na jej pamięć, a może wiele rzeczy już wcześniej chciała zapomnieć. Na pogrzebie nie była już tą długonogą dziewczyną.
dzień trzydziesty trzeci
wtorek, 9 października 2007
Opowieści ściśle prywatne
Wracając zaś do wszystkich dotychczas opowiedzianych tu historii, nie są one niczym innym jak poszukiwaniem oznak zewnętrznej ingerencji w nasze życie, oraz poszukiwaniem tego momentu, w którym samemu podejmowało się brzemienne w skutki decyzje. I tak niektóre z tych historii, już bez mojego w tym udziału, stały się ilustracją tezy o kierowaniu naszym życiem za pomocą pociągnięć niewidzialnych dla nas sznurków, inne zaś ukazały same przez się władzę ich bohaterów nad własnymi losami. Jeśli ktoś chce powiedzieć, że nie widać w tym wszystkim najmniejszych nawet oznak celowych zamiarów, odpowiedzieć mogę tylko, że nic dotychczas nie przekonało mnie o konieczności takich zamiarów istnienia. Jeśliby bowiem życie nasze miałoby upływać nad niekończącymi się rozważaniami powodów naszego uśmiechu czy przebywania z kimś kogo kochamy, to poza mało prawdopodobnym nadążaniem naszych myśli za tym, co się nam przydarza, sprowadzilibyśmy siebie do beznamiętnych symboli logicznego rachunku zdań, co bywa groźne w skutkach nie tyle dla uprawiających go osób, co tych, wobec których go zastosowano. Miałem kiedyś kolegę, który nigdy nie zdołał zadowalająco odpowiedzieć na pytania zadawane mu z uporem maniaka przez pewnego profesora semiotyki i skończyło się to kilka lat później niespodziewaną śmiercią tego kolegi z powodu niewinnie wyglądającego przeziębienia.
Powyższy przykład wyraźnie wskazuje, że w kwestii wyszukiwania związków przyczynowo-skutkowych panuje w gruncie rzeczy niczym nie skrępowana dowolność, która niezależnie od postawionych przesłanek prowadzić może do zaskakująco nieoczekiwanych wniosków. Jeśliby już za wszelką cenę zechcieć zaakceptować rządzące rozumowaniem reguły, należałoby wskazać tę jedną jedyną, jaką jest zawsze radosny akt naszej woli określenia jednych zdarzeń mianem przyczyny, drugich natomiast skutku. Nie ma żadnych przekonywujących dowodów na fałsz twierdzenia, że słońce wschodzi dzień w dzień tylko dlatego, że tak chcemy i tak się nam podoba. Powie ktoś, że jest to niezależne od naszego chcenia, ale wtedy należy uważnie wysłuchać argumentów o tym świadczących. Jedyny, który mógłby do mnie trafić, musiałby opierać się na wydarzeniu, którego treścią byłby zbiorowy sprzeciw wobec wszystkich wschodów i zachodów słońca. Gdyby mimo to słońce wyszło jak zwykle zza linii horyzontu na swą codzienną wędrówkę, musiałbym z wyznawanego poglądu zrezygnować. Dopóki to jednak nie nastąpi, z dużą dozą radości niektóre przypadki z własnego życia traktuję jako zawinione, inne zaś jako w najmniejszym nawet stopniu ode mnie niezależne. Podobnie też wyznaję pogląd, że świecące słońce ogrzewa nas swymi promieniami, bo część z nas tak sobie życzy, jak również, że jest to zupełnie dla niektórych ludzi niezależne od ich chcenia. Nieprawdą jest też, że nikt nie życzy sobie śmierci, skoro istnieją ludzie potrafiący odebrać sobie życie. O tym czy rzeczywiście muszę kiedyś umrzeć, przekonam się dopiero na własnej skórze.
Może być również tak, że jedyną przyczyną, dla której jeszcze żyjemy, jest nadzieja na życie po śmierci, jak również takiej nadziei brak. Widać tu niezwykle wyraźnie, że dwie całkowicie różniące się od siebie przyczyny prowadzić mogą do identycznych wniosków i nie powinno to nikogo zbytnio dziwić. Czy na przykład to, że mój kot, a właściwie kotka zaczyna podrzucać do góry łapkami swój uśmiech i mimo to nadal się śmieje, a ja oglądam z rozbawieniem popełniane przez siebie po raz kolejny kardynalne błędy, czy to musi od razu oznaczać, że na powierzchni nadciągających chmur wylegują się sami księgowi z międzynarodowych korporacji? Czy tylko dlatego nie możemy we własnym domu poczuć oddechu pustynnych piasków lub znaleźć schowane za lustrem nigdy nie zadane przez nas pytania? Z całą natomiast pewnością wiem, że tylko dlatego niektóre kobiety tak pięknie tańczą i przejmująco się smucą, bo są bardzo kochane.