poniedziałek, 23 listopada 2009

sen o Singapurze

miałem dzisiejszej nocy sen, że jestem z T. i wnuczkami na wakacjach, na warszawskiej Pradze, w jakimś miłym pensjonacie i nagle dowiaduję się, że można wyskoczyć na wycieczkę do Singapuru, bo graniczy on z Pragą. Dziwię się, jak to jest możliwe i dlaczego o tym wcześniej nie słyszałem, bowiem w tym śnie Praga jest moją dzielnicą, tak jak w rzeczywistości. Dumam nad tym i dochodzę do wniosku, że skoro Ziemia jest okrągła, to Singapur może z Pragą graniczyć na identycznej zasadzie, na jakiej USA graniczy z Rosją przez cieśninę Beringa. Mówię więc dziewczynom, żeby spokojnie się rozpakowywały, a ja pójdę na rekonesans sprawdzić, czy pogłoski o tym Singapurze są prawdziwe. Idę starymi praskimi ulicami, istniejącymi w rzeczywistości i natrafiam na kilkumetrowej wysokości mur z czerwonej cegły, który już na pierwszy rzut oka wygląda na graniczny. W murze jest też przejście z granicznymi strażnikami, a za murem, co widzę przez ten wyłom, w którym jest graniczny posterunek, jest niezbyt szeroka, ale na pewno głęboka rzeka, a jej drugi brzeg to stromy, kilkusetmetrowej wysokości skalisty klif, na którym stłoczone wieżowce sięgają do samego nieba, a ich najwyższe piętra giną w chmurach. Jest też kilka gigantycznych świątyń wyglądających na szintoistyczne. Wszystkie budowle są gęsto stłoczone, jak w prawdziwym Singapurze. Zaczynam się zastanawiać, jak wygląda przeprawa na drugi brzeg i po chwili widzę na tym klifie wyjeżdżoną aleję, jakieś zwisające łańcuchy i wtedy uświadamiam sobie, że na pewno te łańcuchy służą do przeciągania jakiegoś promu. I nagle widzę ten prom, jest w kształcie gigantycznej motorówki z kabiną o kosmicznych kształtach rodem z "Odysei kosmicznej", ze srebrno-złotej blachy, jak wahadłowym ruchem wjeżdża, to znaczy jest wciągany na zbocze klifu i z impetem z niego spuszczany. Kiedy wpada do wody wzbija jej tumany. Wracam więc do dziewczyn do pensjonatu, z radością obwieszczam, że to prawda z tym Singapurem, podchodzę do okna i widzę z niego ten singapurski brzeg, monumentalny, bez śladu żywego człowieka i budzę się...

sobota, 19 września 2009

no i te słowo ciałem się stało ;)

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7042246,Pan_Mateusz_pisze_po_godzinach__Bo_lubi.html

niedziela, 30 sierpnia 2009

kilof w głowie

17-latek z jednej ze wsi pod Rawą Mazowiecką zadzwonił około piątej nad ranem na policję i powiadomił, że znalazł swojego ojca z kilofem w głowie. Twierdził, że nie wie jak do tego doszło, ale podejrzewa, że to ojciec sam sobie ten kilof wbił, przymuszony przez kometę, która tysiące lat przyniosła kilof na naszą planetę, a ojciec nie wierzył w jej moc. Jest jeszcze druga hipoteza, wedle której ojciec 17-latka sam wbił sobie kilof w głowę, ponieważ w ten sposób chciał ukrócić swoją agresję i się w pełni zresocjalizować, wykonując na sobie przy pomocy kilofa zabieg lobotomii.

sobota, 29 sierpnia 2009

nieprzyjemny finał pewnej "osiemnastki"

W jednym i w drugim domku letniskowym alkohol lał się strumieniami. Ale uczestnicy "osiemnastki" szukali innych wrażeń. - Alkohol wyzwolił w nich niepohamowaną agresję - komentuje kierownik miejscowego posterunku policji Albin Gąsior. - Między obu grupami doszło do zwady,która szybko przerodziła się w regularną bitwę. Jednemu z mieszkańców Żychlina na początku bójki udało się wyrwać i uciec do lasu oraz ukryć we własnoręcznie wygrzebanej w leśnym poszyciu jamie. Niestety niewiele mu to pomogło, ponieważ rozjuszeni napastnicy do pościgu użyli tresowanej w szukaniu trufli świni, którą uprzednio uprowadzili z pobliskiego gospodarstwa rolnego. Świnia, której udzieliła się agresja napastników, bez trudu odnalazła ukrytą w leśnym poszyciu ofiarę. Po kilku minutach zostały z niej strzępy w niczym nieprzypominające istoty ludzkiej. Zwyrodniali napastnicy na koniec oddzielili głowę martwej ofiary od tułowia i zatknąwszy ją na żerdź pognali z powrotem przy akompaniamencie dzikich okrzyków do Łącka, gdzie czekał już na nich kierownik policyjnego posterunku Albin Gąsior. Nie namyślając się wiele do obezwładnienia zwyrodniałej tłuszczy użył przechowywanych od czasów wojny granatów przeciwpancernych, które o dziwo były sprawne. Z bandy rozszalałych wyrostków pozostało niewiele, a to, co pozostało, do niczego się już nie nadawało. Sprawę bada miejscowa prokuratura. Rodzice młodzieży, która miała bawić się na urodzinach, są oburzeni i zdziwieni niezbyt ich zdaniem adekwatną do przebiegu wydarzeń reakcją kierownika miejscowego posterunku policji.