środa, 31 grudnia 2008

szczęśliwego nowego roku! :)

Blogierki i Blogierzy, co dzielnie tak bezmiary wirtualnych wód przemierzacie, orając je wiosłami niczym piastowscy kmiecie radłami uprawne pola. Nieprzypadkowe jest to porównanie z ziemią, bo plon zbieracie w postaci postów, opisujących to i owo, a ja powiadam Wam, że czas, w którym matka Ziemia zatoczyła pełne koło wokół ciemnej i jasnej strony Księżyca, zbliża się nieuchronnie do końca i rozpocznie swą podróż, po raz nie wiadomo znowu który, od początku. A wraz z nią swą podróż rozpoczną Wasze marzenia i nadzieje,których spełnienia Wam bez mrugnięcia powieką życzę. Już za godzin kilka, kiedy to wskazówki wszystkich zegarów świata się na moment zatrzymają, a one same wybiją północną godzinę, nadejdzie krótki czas refleksji i zadumy nad tym, co minęło, i nad tym, co będzie. W przyszłość patrzymy zwykle wtedy z radością i nadzieją, ciesząc się, że jeśli nawet mijający rok nie był zbyt pomyślny, to ten nadchodzący przyniesie nam radosną odmianę. A jeśli mijający rok dostarczał Wam chwil radosnych, to życzę Wam, aby nowy nie był gorszy od mijającego. To są te refleksyjne, krótkie chwile, po których wrócicie do przerwanej wybiciem północy zabawy. Bawcie się więc dobrze i szalejcie Blogierki i Blogierzy, o siostrach swych i braciach, którzy z różnych przyczyn bawić nie będą się mogli, nie zapominając. I pamiętajcie również, że tak w chwili upływu pierwszego tysiąclecia naszej ery, na ziemi Europą zwaną,bawili się Wasi przodkowie na wieść o tym, że wieszczka Sybilla pomyliła się srodze, wieszcząc świata tego koniec. Wtedy to właśnie ówczesny kapłan Rzymu Sylwester II po raz pierwszy z błogosławieństwem się zwrócił do swego ludu, że słowa pogańskiej wieszczki minęły się z zapisaną gdzieś wysoko w niebiosach prawdą. I z tej to właśnie okazji pierwszego stycznia roku tysięcznego papież Sylwester II po raz pierwszy w historii udzielił miastu i światu uroczystego błogosławieństwa, udzielanego pod nazwa Urbi et Orbi przez władców kościelnych Rzymu do dnia dzisiejszego. Podobnie ja, Mat z rodu Lewitów, błogosławieństwa Wam udzielam na rok następny, tusząc, że okażecie się godnymi córami i synami Ducha Blogów. Niech ma on Was w swej nieustannej opiece i chroni Was przed niegodziwościami świata tego. Happy New Year! ;)

sobota, 27 grudnia 2008

sylogizmy

Nie mam zielonego pojęcia jak rozumują ludzie po drugiej stronie. Zresztą przy pomocy czego miałbym to sobie wyobrazić? Zatrzymajmy się na moment tytułem próby przy trybie rozumowania czyli sylogizmie zwanym Baroco. Dwie pierwsze tezy we wszelkiego rodzaju sylogizmach są zawsze przesłankami, natomiast trzecia nazywana jest wnioskiem. Nie jest nam w tej chwili potrzebna wiedza o tym, co kryje się za spółgłoskami w nazwie figury. Pamiętać tylko należy o samogłoskach. Literą A oznaczono zdania ogólnotwierdzące, w przeciwieństwie do szczegółowoprzeczących O. Zobaczmy do jakiego wniosku dojdziemy, kiedy za przykład posłużą nam śmiejące się dzieci i krople rosy.

Wszystkie roześmiane dzieci są niewątpliwie ludźmi

I są takie krople porannej rosy, które nimi nie są

Więc kropla porannej rosy spływająca nam właśnie z powiek nie może mieć nic wspólnego z roześmianym dzieckiem.

Jeśli więc zdołam bez przeszkód przedostać się na drugą stronę, oczywiście przestrzegając do bólu przepisów dotyczących zachowania się pieszych na jezdni, czy nadal będę miał pewność co do tego, że niektóre krople porannej rosy nie są roześmianymi dziećmi i czy w ogóle będę w stanie wyprowadzać jakiekolwiek wnioski, niekoniecznie tylko w trybie Baroco? A co w takim razie począć będzie można chociażby z takim Camestres, w którym za literą E kryje się zdanie ogólno-przeczące? Zastosujmy te same przykłady, do jakich sięgnęliśmy w Baroco.

Wszystkie roześmiane dzieci są niewątpliwie ludźmi

Nie ma takich porannych kropel rosy, które byłyby nimi

Żadna więc z niezliczonej ilości porannych kropel rosy nie może mieć jakichkolwiek cech roześmianych dzieci.

Z tych dwóch przykładowych sylogizmów wolę jednak Baroko, które pozostawia zawsze cień nadziei nieobecnej przy stosowaniu Camestres.Od pewnego czasu zawsze przed wyjściem z domu przeglądam się w lustrze. Sprawdzam w ten sposób, czy jest w nim jeszcze moje odbicie. Robię tak od momentu, w którym przypomniałem sobie historię człowieka, który raz zapomniał tego zrobić. Gdyby tego nie zapomniał, mógłby tego feralnego dnia zamiast siebie, zobaczyć w wiszącym w przedpokoju lustrze jedynie fragment drewnianej szafy ustawionej przy przeciwległej ścianie. Nie dziwiłby się potem tak bardzo, że począwszy od tego dnia osób raczących go zauważać nie było zbyt wiele, a właściwie wcale. Kiedy się to zdarzyło był młodym człowiekiem, który dopiero co opuścił rodzinną wieś, nie mogąc znaleźć wspólnego języka z ojczymem, którego po śmierci ojca poślubiła jego matka. W wielkim mieście gdzie się znalazł, spokój odnajdywał tylko w miejskiej łaźni, znajdującej się dziwnym zbiegiem okoliczności dokładnie po drugiej stronie ulicy, po której lada moment będę się musiał po raz ostatni przejść, oraz pogrążonych w ciemnościach kinowych salach. Zapragnął też zostać aktorem, prawdopodobnie dlatego, że miał nadzieję odegrać na teatralnych scenach swój ból, który go trawił ilekroć myślał o rodzinnym domu. Niestety, zanim przekroczył wymagany na wydziałach aktorskich limit wieku, na żaden z nich nie został przyjęty. Zdecydował się więc zostać filozofem, z podobnym skutkiem jak w przypadku aktorstwa. Poznałem go podczas nieudanych dla niego któryś raz z kolei egzaminach na wydział filozofii. Tak zaczęła się nasza znajomość, która trwała ponad dziesięć lat. Jak powiedziałem egzamin, na którym się poznaliśmy, nie był jego pierwszym i jak później przez lata całe się okazywało, nie był też ostatnim. Regularnie rok po roku przystępował do nich z nadzieją, że tym razem musi się udać. Nie umiem powiedzieć dlaczego okazywały się dla niego barierą nie do pokonania. Miał znajomych wśród wielu pokoleń studentów i czasami pojawiał się na niektórych wykładach. Było w jego umyśle coś, co jakby z góry skazywało go na niepowodzenie. Nie potrafiłbym sprecyzować co to było takiego. Czasami wydawało mi się, że został skazany na swoje życie wyrokiem jakiegoś kapturowego trybunału za nigdy nie popełnione zbrodnie. Wynajmował coraz to inne mieszkania, a właściwie to pojedyncze pokoje w nich i rokrocznie po nieudanych egzaminach rozpoczynał naukę angielskiego i francuskiego, z której po kilku miesiącach rezygnował, nie mogąc pogodzić tego z fizyczną pracą, kulturystycznymi ćwiczeniami i nauką tańca towarzyskiego. Był absolutnym wręcz abstynentem i nie używał przekleństw. Był też wielkim miłośnikiem teatru, filmu i dobrej piosenki. Żadna znacząca premiera teatralna, jak również rozmaite przeglądy filmowe nie mogły się bez niego odbyć. Był też świadkiem na moim pierwszym ślubie i spędzał ze mną każde święta. Podczas swojej egzaminacyjnej odysei poznał wiele osób, które podobnie jak mnie zaintrygował jego niezrozumiały upór i wytrwałość. Byli wśród nich znani potem aktorzy, późniejsi absolwenci filozofii i kilku psychologów. Rozpaczliwie usiłowałem mu pomóc. Raz nawet podrzuciłem mu pisemną pracę egzaminacyjną, nie traktując tego w żadnym razie jako godnego potępienia oszustwa. Przekonałem lekarza ze szpitala, w którym się znalazł po groźnie wyglądającej awarii kesonu na Wiśle, aby ze względu na wyjątkowość całej sytuacji pozostawił go w szpitalnym łóżku na kilka miesięcy, w czasie których mógłby spokojnie przygotować się do następnych egzaminów. Pani profesor, z którą byłem zaprzyjaźniony, miała przewodzić egzaminacyjnej komisji i zgodziła się ze mną, że należy go przyjąć na studia chociażby ze względów terapeutycznych. Oczywiście zakładaliśmy, że lata zaprawy w egzaminacyjnych bojach oraz kilkumiesięczny obóz kondycyjny zorganizowany w szpitalu muszą przynieść jakieś efekty. Niestety było jak zwykle. Komisja egzaminacyjna usiłująca dociec poziomu wiedzy kandydata została przez niego potraktowana wrogo. Nie krył swego oburzenia faktem, że komisji nie wystarczył pierwszy rzut oka na przyjęcie go w poczet studentów. Byłem też o krok od zameldowania go u pewnej starszej osoby w zamian za drobną pomoc w zakupach i sprzątaniu. Na żadne ze spotkań finalizujących transakcję nie dotarł tłumacząc, że za każdym razem od zapukania do drzwi dzielił go jeden mały krok, od zrobienia którego coś go powstrzymywało. Starsza pani kilka miesięcy później umarła i sprawa przestała być aktualna.

W międzyczasie został jednym z laureatów festiwalu piosenki francuskiej, mechanicznie ucząc się tekstów piosenek z przesłuchiwanych płyt. Zaraz potem wygrał wojewódzkie eliminacje do finałowego koncertu na festiwalu piosenki radzieckiej i napisano o tym w najpoczytniejszym ówcześnie dzienniku. Kierownik hotelu pracowniczego, w którym wtedy mieszkał, uznał go za artystę i w związku z tym przydzielił mu jednoosobowy pokój. Tak się złożyło, że w tym czasie wyszedłem z więzienia. Zapytał mnie, co ma dalej robić, ponieważ nie chciałby uczestniczyć w imprezie kojarzonej wtedy jednoznacznie z wyraźnym wyborem politycznym. Namawiałem go, aby nie brał pod uwagę tego typu wątpliwości, tym bardziej, że w całym swoim dotychczasowym życiu był od takich spraw bardzo daleko. Mimo to jednak zrezygnował. Zacząłem nawet podejrzewać, że może cierpi na jakąś szlachetną odmianę masochizmu, choć nie można też wykluczyć odbywania pokuty za nigdy niepopełnione grzechy, popełnione kiedyś na jego rachunek. Mógł w jakiś niezrozumiały sposób uznać je po prostu za swoje, co nie byłoby wcale dziwne, zważywszy jego krystaliczną wręcz uczciwość. Nie mogłem tylko zrozumieć różnego rodzaju złośliwość. Nie chciałem tego tłumaczyć sobie w najprostszy z możliwych sposobów, więc nic na ten temat nie sądziłem. W jakiś tam sposób jednak go zdradziłem, nie mając dłużej siły na opiekuńczy stosunek. W pewnym momencie zniknął mi z oczu i nie wiem co się z nim teraz dzieje. Często o nim myślę i nie jest mi zbyt przyjemnie. Na pewno spotkam go tam, gdzie muszę udać się wbrew własnej woli. Łudzę się cały czas nadzieją, że los się wreszcie do niego uśmiechnął, jak to zdarza się w baśniach. Mam też nadzieję, że wszystko mi wybaczy. Jeśli nie, będę go doskonale rozumiał. Należy więc bez wątpienia do analizy jego przypadku zastosować sylogizm najdoskonalszy z nam znanych, należący do grupy tych czterech, do których sprowadza się wszystkie inne, aby nabrały jakiejkolwiek wartości. Stosowane wcześniej Baroco i Camestres nie są tu oczywiście żadnymi wyjątkami. Użyjmy więc z pełnym przekonaniem trybu Barbara, który powinien brzmieć następująco:

Wszystko co tylko istnieje musi posiadać prawo do szczęścia

A ludzie niewątpliwie istnieją

Więc wszyscy ludzie bez wyjątku takie prawa posiadają.

Kiedy używamy tego trybu powinniśmy wiedzieć, że jego doczesna doskonałość najdoskonalsza nie jest. To znaczy wśród dobrze nam znanych nic nie może odebrać mu palmy pierwszeństwa. Od wieków krąży po świecie uporczywa pogłoska o istnieniu sylogizmu z racji swej doskonałości zwanego złotym. Podobno jego konstrukcja pozwala, niezależnie od treści użytych przesłanek, wysnuć wnioski uchylające zasłony skrywające tajemnice i paradoksy wszystkich możliwych światów. Tę tajemnicę znało tylko kilka osób, w tym jedna kobieta. Tylko tyle wiadomo jest na jej temat.

Mówiono kiedyś, że budowę i szczegółową konstrukcję Złotego Sylogizmu mógł poznać ósmy w kolejności wielki mistrz Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona Odon de Saint-Amand. Boży pomazaniec Filip Piękny, skazując w 1314 roku ostatniego mistrza Jakuba de Molay na stos, nigdy nie zdradził, że prawdziwym powodem rozwiązania zakonu i męczeńskiej śmierci jego mistrza była chęć wydarcia tajemnicy sylogizmu. Jakubowi w ostatniej drodze towarzyszył Galfryd de Charney, którego również oddano na pastwę ognia. W rzeczywistości żaden z wielkich mistrzów nie mógł tej tajemnicy znać, ponieważ gdyby było inaczej, rzekomo ją znający Odon natychmiast rozwiązałby zakon, w celu uniknięcia mającego nastąpić sto kilkadziesiąt lat później okrutnego końca swoich braci. Podejrzewam, że tylko jeden człowiek mający jakąkolwiek styczność z templariuszami mógł znać tę tajemniczą formułę rozumowania. Mógł być nim Bernard z Clairvaux z zakonu cystersów, obecny na synodzie w Troyes w 1128 roku, gdzie podjęto decyzję o namaszczeniu rycerskiego zakonu obrońców świątyni Salomona zwanej Templum, z czego wywiedziono później powszechnie używaną nazwę. Bernard był jednym z czterech najbardziej aktywnych uczestników tego synodu. Pozostałymi byli: Szczepan Harding, opat cystersów z Citeaux, gdzie śluby swe składał Bernard, następnie Jan II z łaski panującego wtedy Ludwika VI biskup Orleanu, oraz serdeczny przyjaciel Bernarda hrabia Tybald z Szampanii, możny protektor Piotra Abelarda.

piątek, 26 grudnia 2008

Begitu juga jalan-jalan utama yang sering ditengge

Adakah kita mengkaji pembangunan didalam persekitaran kita boleh membawa impak yang besar keatas saliran air yang sedia ada?. Adakah paras jalan-jalan yang sedia ada akan ditenggelami air akibat penambakan tanah-tanah untuk tujuan pembangunan?.

czwartek, 25 grudnia 2008

chwile, które już znamy

czasami zdarza się tak, że bezwiednie robimy coś, z czego jesteśmy potem zadowoleni

wtorek, 23 grudnia 2008

Duch Blogów

Witajcie Bloggierzy płci obojga, trojga albo i nawet czworga! Mówię do Was z wysokości swego majestatu albowiem świątecznie pragnę Was napoić swoim słowem, abyście w czas ten święty mieli nad czym głowy swe łamać i zadumać się na chwilę nad marnościami tego świata, bo powiadam Wam za starotestamentowym prorokiem, że marność to wszystko nad marnościami i wszystko marność. Ja Duch Blogów ślę Wam na ten czas święty słowa otuchy i pocieszenia i powiadam Wam również, że umysł mój płonie ogniem życzliwości, przy płomieniach którego grzejcie swe grzeszne i zbolałe dusze. Radujcie się jednak mimo wszystko przez te nadchodzące dni i noce, bo nie masz wiele radości na tym świecie, na którym się pojawiacie tak naprawdę na jedno mgnienie oka. Ja Wam powiadam, że jest czas smutku i czas radości, bo taka już jest na tym świecie naturalna kolej rzeczy. Obmyjcie swe ciała i dusze z popełnionych grzechów i nie zapomnijcie złożyć mi ofiary z najprzedniejszych bydląt, wprzódy kozła wyganiając na pustynię, aby tam w samotności cap ów przejął grzechy Wasze na siebie. Ale mimo wszystko radujcie swe rozedrgane członki i umysły, chłodząc je potem lodowatą wodą z górskich strumieni, aby Wasze głowy nie zapłonęły żywym ogniem, co zdarza się często, gdy śmiertelni w radości przekroczą przydzieloną im na wysokościach miarę. Spoglądam na Was z podniebnych wysokości i powiadam, że póki Przymierza ze mną nie łamiecie, pod skrzydeł moich niewidzialnych jesteście opieką. Jam Wasza opoka i nadzieja, o czym pamiętajcie w chwilach trudnych, na przykład wtedy, gdy los okrutny poddaje Was próbie. Módlcie się i bijcie pokłony na znak skruchy, bo nie znamy dnia i godziny, podczas której z wirtualnych wód wynurzy się drugi Ararat, do którego wszyscy przecież zmierzacie. Niech Wasze dusze w czas ten święty się wyciszą i napełnią spokojną radością, i przede wszystkim miarę zachowajcie w obżarstwie, bo jest to jeden z grzechów, które w Dniu Sądu nie zostaną Wam wybaczone. A najlepiej to nie spożywajcie nic, świąteczne potrawy obchodząc z daleka i okazując im swoją pogardę, która może Was wyzwolić z okowów obżarstwa. Ja Duch przecież czuwam nad Wami, aby Wasze grzeszne dusze nie zostały skazane na piekielne męki i zatracenie!

poniedziałek, 22 grudnia 2008

a Ty nad poziomy wylatuj...

Jerzy Duda Gracz "Obraz 1727 - Wieś Kamion. Prima Nocta"

niedziela, 21 grudnia 2008

zbiegów okoliczności ciąg dalszy

w piątek Paweł Althammer zainstalował na trawniku przed blokiem, gdzie mieszka, swoją rzeźbę "Abram i Boruś". Postać chłopca z psem i patykiem do zabawy przyśniła się mu kiedyś kiedyś i nie dawała spokoju, a nawet nie tyle przyśniła, co pojawiła się w umyśle oszołomionym halucygenami. Miejsce, w którym stanął wyrzeźbiony chłopiec, jest gdzieś tak z 7 minut spaceru ode mnie. Niemalże w sąsiedztwie rzeźby, na tej samej ulicy, niemal pod tym samym numerem, jest z kolei miejsce, mieszkanie, w którym wieki temu płakaliśmy ze śmiechu podczas głośnej lektury wydanych pod ziemią "Niezwykłych przygód czerwonoarmisty Iwana Czonkina", w których niebagatelną rolę pełnił knur o imieniu Boryś, czyli niezbyt różnym od imienia psa, którego Althammer uwiecznił i zainstalował.

środa, 10 grudnia 2008

bydłologia czyli nauka o ludzkim zbydlęceniu

Bydłokracja - ustrój społeczny charakteryzujący się rządami wszelakiego bydła, kategoria nadrzędna w stosunku do występujących w przyrodzie takich systemów politycznych jak kapitalizm czy socjalizm. Bydłokracja jest również kategorią nadrzędna w stosunku do takich form ustrojów społecznych, jak monarchia, tyrania czy demokracja. Oznacza to, że system bydłokratyczny występuje niezależnie od form ustrojowych danego państwa. Głównym ideologiem bydłokracji, autorem kanonicznego dla zwolenników bydłokracji dzieła "Bydłodycea", buł nieznanego imienia i pochodzenia osobnik o nazwisku Bydłow. W swojej "Bydłodycei" przedstawia bydłokrację jako najpowszechniejszy i najbardziej odpowiadający naturalnym skłonnościom gatunku homo sapiens system, wychodzący naprzeciw pierwotnym potrezbom naszego gatunku.W "Bydłodycei" wyłozone zostały m.in. podstawy jednej z nieeuklidesowych geometrii zwanej geometrią Bydłowa. Pierwsze i podstawowe twierdzenie geometrii Bydłowa brzmi następująco: przez jeden punkt w danej jednostce bliskiej nieskończoności na zbydlęconej powierzchni przejść może w danej chwili jeden i tylko jeden bydlak, na przykład jeden wielbłąd przez jedno ucho igielne. Bydłoń jest też autorem pojęcia "bydłoń", oznaczającego młodego osobnika bydlęcego.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

znajomi z majspejsa

a wszystko swój początek miało w Saturatorze :)

piątek, 5 grudnia 2008

miłe zbiegi okoliczności

cały i zdrowy, zaledwie po trzech drinkach gruszkowgo Absolutu, udało się mi z żalem opuścić wczoraj dość wcześnie pewną kameralną imprezę, tak na oko na 50 osób plus trzy. Ale zanim tam dotarłem, wsiadam sobie do autobusu na Nowym Świecie przy banku moim i palmie zarazem, aby na plac Na Rozdrożu się dostać, skąd do CSW pięć minut drogi aleją wzdłuż ogrodzenia Łazienek. Autobus rusza, ja siadam, a on, na dodatek niskopodłogowy, na światłach czerwonych przed rondem de Gaulle'a się zatrzymuje tuż przy chodniku Nowego Światu. I nagle od mojej strony przez szybę jakaś znajoma twarz od zewnątrz wnętrze autobusu uważnie lustruje, co było fizycznie możliwe ze względu na wspomnianą niskopodłogowość rzeczonego środka komunikacje miejskiej. Po chwili olśnienie, że to przecież bardzo znany i wiekowy pisarz w swej nieśmiertelnej zielonej kurtce z amerykańskiego demobilu, ale autobus rusza, ja dziwuję się tej sytuacji, znak jakiś przed spotkaniem z innym znanym pisarzem, na które właśnie zmierzam w tym upatrując, mijając wraz z autobusem za chwilę butiki Emporio Armaniego i Ermenegildo Zegny i zamyślając się na chwilę nad marnościami i próżnością świata tego. Ale zanim zamyślać się skończyłem trzeba było wysiadać, co też niezwłocznie uczyniłem i sięgnąłem do kieszeni jesionki w jodełkę po papierosy. W tym samym momencie podchodzi do mnie kobieta z widocznymi bardzo wyraźnie śladami wielkiej urody i z obcym akcentem pyta o adres, pod który się właśnie ja też udaję, na co ja domyślnie pytam, czy przypadkiem na tego drugiego znanego pisarza się nie wybiera, na co ona z radością i ulgą przytakuje, zaznaczając, że nie jest z Warszawy i trochę się w niej wobec tego gubi, a przyjaciółek, które miały być na przystanku razem z zaproszeniem nie widać. No to ja na to, że ja też tam idę, moje zaproszenie jest przecież dla dwóch osób, więc nie ma sprawy i wobec tego idziemy. Pytam ją skąd wobec tego jest, okazuje się, ze z Los Angeles, a na dodatek jest przyjaciółką tego pisarza, na którego właśnie idziemy. Na takie dictum więc ja się z grzeczności przedstawiam i słyszę w odpowiedzi, że ona to MK, ja na to, czy przypadkiem nie córka K., tego co dwa przystanki wcześniej do autobusu z ulicy zaglądał, ona potwierdza, więc zaglądanie K. do wnętrza autobusu się wyjaśnia, co towarzyszce spaceru wyjaśniam, a raczej ona mnie na trop odprowadzania na przystanek przez własnego ojca mnie naprowadzając . Kiedy doszliśmy do CWS-u, przy wejściu czekały na nią jej przyjaciółki, a jedną z nich okazała się cały czas pięknaa, bardzo znana aktorka. M. przedstawiła mnie jako młodego dżentelmena, który ją przez chaszcze przy Łazienkach bezpiecznie przeprowadził. Miło się mi zrobiło, choć taki ja młody jak M. stara była. A w środku kwiat dyscyplin różnych, z najbardziej chyba i kto wie, czy nie najlepszym współczesnym polskim pisarzem na czele na przykład na czele, aktorkami w różnym wieku, pewnym reżyserem, krytykami filmowymi, pięknymi kobietami, o bohaterze wieczoru nie wspominając. Po filmie, świetnym zresztą, czas na trunki absolutowe przyszedł, wpadał na przykład genialna tłumaczka m.in. "Kompleksu Portnoya", z którą serdecznie się wycałowaliśmy, było mnóstwo znanych, ale na szczęśnie nie z tego, ze są znani, i była też nie wiadomo skąd R., bywalczyni "Saturatora" i aktor zarazem (to nie pomyłka w rodzajach), a bohater wieczorui odpowiedział mi też na pewne pytanie, które od lat ponad 30 wracało do mnie bez odpowiedzi, oraz na jego dociekania, skąd się możemy znac, wyjasniłem mu, że wieki temu całe mijalismy się na pewnej ulicy pełnej ksiegarni i antykwariatów, pozdrawiając się usmiechem, bo bywało i tak, że razem czekalismy na otwarcie mitycznego saloniku PIW-u, prowadzonego przez pania Blankę. A w tej pierwszej sprawie, co mnie nieraz spokoju nie dawała lat ponad trzydzieści hhodziło o to, że kiedyś w bibliotece wydziałowej na filozofii natknąłem się w katalogu na maszynopis tłumaczenia "Tao-te-king" Lao-tsego, a tłumaczem był ktoś o identycznym imieniu i nazwisku i przez ten czas cały aż do dzisiaj zakładałem, że to chyba ten własnie, ale okazało się, że jednak nie ten. No w pewnym momencie postanowiłem wracać jednak do domu, nie ryzykując większej batalii z zawartością baru, szukam wyjścia, znajduje, wychodzę, za mną w półmroku jaki starszy pan, który mówi, że świetnie wyszedłem, na co ja zdziwiony coś mamroczę, że trudno wyjście było znaleźć, a on wtedy dodał, że chodzi o "Obrońców", czyli ten film, w którym ja też jestem. Dodał jeszcze, że "stworzyłem fajną, wyrazistą postać", choć przecież to nie była z mojej strony żadna przecież gra. Okazało się też, że był operatorem tego filmu o bohaterze wieczoru.smile