poniedziałek, 23 marca 2009

pańskie oko konia tuczy

Żył sobie dawno, dawno temu pewien pan, co ja mówię pan, panisko pełną gębą i to panisko miało bardzo chudego konia o imieniu Stefan. Ten Stefan to był tak wychudzony, sama skóra i kości, że taki na przykład Łysek z pokładu Idy czy nasza szkapa to przy Stefanie były jak zawodnicy sumo. I nie był Stefan bynajmniej wychudzony z głodu, ponieważ jego właściciel dbał o niego bardzo, a już względem jedzenia to nawet bardzo i gdyby Stefan pożerał choć połowę tego,co mu dosypywano do owsa, to nawet wtedy zakrawałoby to na gargantuiczne niemal obżarstwo. I tak mijały lata, a Stefan na wadze nie przybierał ani grama. Jedynym pocieszeniem było to, że też z wagi nie spadał. Właściciel Stefana bardzo się jego stanem martwił, ale od zamartwiania się o nie to raczej konie nie tyją. Pewnego dnia nasze panisko usłyszało gdzieś przypadkiem takie ludowe powiedzenie, że pańskie oko konia tuczy. Uczepił się w myślach tego powiedzenia jak rzep psiego ogona, powtarzał je sobie w myślach, rano, przed snem, podczas obiadu. Zachodził w głowę o co to może chodzić z tym okiem i w jaki sposób ono może wpływać na przyrost wagi u koni. Trwało to tak tygodniami, Stefan jak był chudy tak był, więc jego właściciel postanowił dłużej nie czekać i zrobić coś, żeby Stefan już nie był taki wychudzony jak jaki anorektyk. Zaczął więc godzinami się Stefanowi przyglądać, w myśl zresztą zasłyszanego powiedzenia o tuczeniu koni okiem właściciela. Niestety kilkutygodniowe przypatrywanie się Stefanowi nie dało żadnych rezultatów. Stefan jak był skórą i kośćmi, tak był. Olśnienie przyszło pewnego letniego poranka, tuż po przebudzeniu. Pan uświadomił sobie, że w tym zasłyszanym powiedzeniu o oku i koniu chodzi o jego własne oko, tak jak jego własnym koniem jest już od kilku lat wychudzony Stefan. Niewiele myśląc zaraz po śniadaniu wydłubał sobie oko i jeszcze dymiące, ociekające krwią, położył na parapecie i skierował je na przywiązanego przy ganku Stefana. Od tej pory miało ono, te oko, cały czas na Stefana patrzeć i nie spuszczać go z siebie, czyli z oka. Niestety po niecałych dwóch tygodniach oko zaczęło się psuć, zaczęły się do niego zlatywać muchy i na dodatek zaczęło potwornie cuchnąć. A Stefan nic, to znaczy nadal był wychudzony jak szkielet jaki. Wskazówki wagi, na której pan regularnie ważył Stefana, jak zaklęte wskazywały od kilku ładnych lat 24 kg i ani grama więcej. Tego panu już było za wiele, bo nie dość, że na darmo wydłubał sobie oko, to na dodatek zaczęło się ono psuć. Zdenerwowany złapał nadpsute oko i wrzucił je do worka z owsem, jako dodatek do wieczornego posiłku Stefana. Zdegustowany i załamany całą sytuacją poszedł spać. Następnego ranka obudził się później niż zwykle. Kiedy podszedł do okna, aby rzucić jednym okiem na Stefana, oniemiał. Przed gankiem zamiast chudego Stefana stał tłusty jak świnia koń, który po bliższych oględzinach okazał się jednak Stefanem. Tym Stefanem, który jeszcze wczoraj wyglądał jak szkielet. Dzisiejszy Stefan wyglądał jak hipopotam albo nosorożec. Przez jedną noc po zjedzeniu pańskiego oka przybrał na wadze przynajmniej dziesięciokrotnie, jeśli nie więcej. Właściciel Stefana dopiero teraz pojął dokładnie sens zasłyszanego wcześniej powiedzenia, że pańskie oko konia tuczy. Jego oko Stefana utuczyło nad podziw.

niedziela, 22 marca 2009

puma z okolic Mokrej

pewna dziennikarka telewizyjna z tvp, taka z tych nadenergicznych, co to co chwila potrząsają głową, określiła biedną pumę kilkakrotnie i z uporem maniaka mianem bestii i potwora. Puma, którą najprawdopodobniej przemycono do Polski, a ona sobie z transportu zbiegła, musi być nieźle wystraszona i zszokowana głodem, mrozem i nieznanym terytorium. W jednej chlewni zagryzła 30 prosiaków ważących po 30 kg., zaatakowała 90 kg. tucznika a w innym gospodarstwie zagryzła 60 kg. cielaka. Mieszkańcy Mokrej wieczorami ze strachu nie opuszczają swoich domostw.

Elektroniczna Rejestracja Trollowania

Wprowadzenie techniki Elektronicznej Rejestracji Trollowania (Electrical Trollation Graph Technique) umożliwiłoby rejestrację zachowania się trolla przed i podczas penetracji forów internetowych, a zwłaszcza mechanicznych ruchów klikających w klawiaturę palców trolla i wydzielania przez niego śliny podczas pisania postów. System ETG składa się z obwodu elektrycznego, którego częściami są troll i jego żywicielskie forum/wątek. Troll połączony jest z obwodem przez złotą elektrodę (drucik o średnicy 0-20μm) przyczepioną do pleców trolla za pomocą srebrnej farby. Forum lub wątek zaatakowany przez trolla podłączony jest do drugiej elektrody i z chwilą wejścia trolla na forum/wątek obwód zostaje zamknięty. Dwa kanały - ślinowy i pokarmowy - są jedynymi przewodami łączącymi trolla z forum/wątkiem, stąd wszelkie zmiany we właściwościach elektrycznych tego układu wywołują zmiany napięcia w punkcie pomiaru. ETG stanowi więc zapis zmian napięcia w określonym czasie, które są wynikiem aktywności trolla podczas penetracji forum/wątku.Określone modele fal odpowiadają różnym aktywnościom trolla. Rozróżnia się tzw. fazę „ścieżki" czyli penetracji przez trolla forum lub wątku oraz fazę floemową odpowiadającą pobieraniu przez trolla tematu wątku/forum.
Interpretacja danych ETG poprzedzona jest analizą szeregu parametrów obrazujących sekwencję i częstość zdarzeń. Na przykład, czas od początku pierwszej penetracji przez trolla wątku lub całego forum do pierwszej fazy tematycznej może wskazywać, jak długo trwa odszukanie przez trolla elementów go interesujących i jak szybko troll przystępuje do żerowania na danym forum/wątku. Duża liczba krótkich krótkich postów na forum/w wątku poprzedzających pierwszą fazę floemową i długie przerwy w penetracji forum/wątku mogą oznaczać, że na danym forum/wątku istnieją negatywne czynniki hamujące żerowanie trolla. Natomiast skrócenie czasu żerowania jest prawdopodobnie reakcją trolla na złą jakość forumowej/wątkowej pożywki. Dobrze to wykombinowałem? :)

sobota, 21 marca 2009

mimesis czyli tragiczne skutki naśladowania przyrody

Tragicznie zakończył się pewien niecodzienny żart dla jego pomysłodawcy i wykonawcy w jednej osobie. W miejscowości Nachłopki (woj. kujawsko-pomorskie) doszło w ostatni weekend do dramatycznych wydarzeń. W godzinach wieczornych 16-letni Adam S. postanowił wciągnąć na twarz gumową, wykonaną z dużym realizmem maskę świni, z której z powodzeniem korzystał przed kilkoma miesiącami podczas zabawy sylwestrowej i w takim to oto przebraniu przejść się po swych rodzinnych Nachłopkach. Dla wzmocnienia efektu owinął się jeszcze różowym prześcieradłem, do którego wcześniej przykleił strzępki ciemnej, imitujacej szczecinę wełny i w pozycji na czworaka, wydając przy tym odgłosy chrumkania i kwiczenia charakterystyczne dla zwierzęcia, za które się nieopatrznie przebrał, udał się na wieczorny spacer. W pewnym momencie młodego człowieka w przebraniu świni zauważyła kilkuosobowa grupa miejscowych gospodarzy i niewiele myśląc rzuciła się za nim w pogoń. Adam S. próbował ratować się ucieczką, lecz niestety grupa dorosłych mężczyzn z łatwością go dogoniła i biorąc za prawdziwą świnię zawlekli opierającą się ofiarę na podwórko jednego z napastników. Tam, nie zważając na jej rozpaczliwe krzyki, dokonali nielegalnego uboju, dzieląc następnie ofiarę na klasyczne pułtusze i ćwiartki. Kiedy się zorientowali, że ich ofiarą padł młody człowiek, a nie, jak się im wcześniej wydawało świnia, było już za późno. Policja, zawiadomiona przez zaniepokojonych dziwnymi wrzaskami sąsiadów, na miejscu zdarzenia zastała tylko dymiące fragmenty zwłok Adama S. i sprawców tego zdarzenia, będących pod wpływem alkoholu. Sprawcy tłumaczyli, że do samego końca byli przekonani, że schwytali prawdziwe zwierzę, na dodatek wedle ich oceny bezpańskie. Wszyscy uczestnicy tego tragicznego wydarzenia zostali aresztowani pod zarzutem nieumyślnego morderstwa. Sąd na wniosek prokuratury zastosował wobec sprawców trzymiesięczny areszt.

środa, 11 marca 2009

Santini

20-letniego szympansa Santini, w ogrodzie zoologicznym szwedzkim Furuvik, bezczelnie, podstępnie i podle oduczono rzucania kamieniami w ludzi, którzy podchodzili do ogrodzenia wybiegu gapić się na zwierzaka. Najlepsze było to, że Santini wyczaił w napełnionej wodą betonowej fosie rzecz następującą. Otóż po mroźnych zimach beton miejscami pękał. Santini to odkrył, a nie było to takie widoczne na pierwszy rzut oka. Z pękniętych miejsc, które były pod wodą, dawało się wydłubywać małe kawałki betonu, które Santini ukrywał w kilku miejscach na wybiegu, ponieważ opiekunowie zawsze rano, przed wypuszczeniem małpiego stada na wybieg, skrupulatnie wybieg sprawdzali. Otwierany był o 10 rano i wtedy też pojawiali się pierwsi gapie. Santini jak gdyby nigdy nic krązył po wybiegu, w pewnym momencie dopadał ukrytej wczesniej przez siebie betonowej amunicji i ciskał nią w gapiących się na niego ludzi. Ludzie uciekali, bo Santini miał celne oko. Opiekunowie zaganiali wtedy Santiniego do klatki i znowu przeszukiwali teren w poszukiwaniu przemyślnie zamaskowanych skrytek na kamienie. Ponadto Santini nauczył się sam z siebie sposoby wynajdowania pęknięć w betonowej fosie, opukując ją regularnie, poniewaz pęknięte miejsca wydawały inny, głuchy dźwięk. Niestety te zaganianie w dzień do klatki albo wypuszczanie go później, niż reszty małpiego stada, złamały Santiniego i przestał rzucać, tym bardziej, że przeszukania dozorców były coraz skuteczniejsze! :(

sobota, 7 marca 2009

wkładki ROMI

wkładki magnetyczne "ROMI" do butów są napromieniowane przez brata Panka Tadeusza Edmunda. Główne ich zastosowanie to, że będziemy latać jak ptaki, tak jak lata na miotle Harry Porter, zabezpieczenie naszych stóp przed nadmiernym odpływem ciepła z naszego organizmu do ziemi. Jeżeli zabezpieczymy odpływ nadmiaru ciepła za pomocą wkładek magnetycznych "ROMI" to zaczną nam ustępować dolegliwości i choroby, na które cierpimy i chorujemy, a o których nie wiemy, takie jak bóle w stawach, kościach, plecach, polepszają krążenie krwi, reguluje cukier i cholesterol, Usuwają żylaki, reumatyzm, regulują stolec, zwiększają przemianę materii, zmniejszają miażdżyce.
INSTRUKCJA OBSŁUGI.
Wkładki "ROMI" należy wyciągnąć z opakowania i położyć na podłogę stroną "A" do góry. Należy dopasować wkładki do naszej stopy. Należy pamiętać, żeby wyciąć o pół numeru większe, tak jak pokazane jest na rysunku linią przerywaną. Podczas używania wkładek same się dopasują i ułożą w bucie. Należy pamiętać, żeby nosić o jeden rozmiar większe obuwie. Na rysunku pokazane są receptory stopy lewej i prawej. Jeżeli odczuwacie ciepło lub zimno, mrowienie, pieczenie w stopach, to jest prawidłowa reakcja stóp na wkładki magnetyczne "ROMI", czyli jest to oznaką, że wkładki zaczynają pracować. Na rysunku są pokazane receptory, jeżeli odczuwacie w tych miejscach bóle, pieczenie to oznacza, że są te narządy wewnętrzne chore. Podczas używania wkładek magnetycznych "ROMI" na początku mogą pojawić się opuchnięcia kostek nadgarstków czy palców u rąk. Nie należy przerywać noszenia wkładek magnetycznych. Bądźmy cierpliwy i wytrwali a sukces w krótkim czasie będzie widoczny i ogromny, a choroby zaczną same ustępować. Gdy choroby ustąpią zaczniemy latać w powietrzu. Chore miejsca receptory możemy codziennie masować przez 5 minut, żeby przyspieszyć nasze całkowite wyleczenie. Przy masowaniu można używać olejku z orzeszków ziemnych lub olejek kamforowy. UWAGA! mogą pojawić się bóle w organach wewnętrznych. Jak będziemy masować receptory nerek, gdy mamy kamienie nerkowe, to przy oddawaniu moczu pojawią się kamienie lub krew? Wkładki magnetyczne "ROMI" są przede wszystkim pomocne dla naszych nóg, które są wycieńczone po całym dniu pracy i brakuje nam sił. Wkładki magnetyczne przygotowują nas do latania, nie wystarczy włożyć do butów i latamy, muszą ustąpić choroby, na, które cierpimy i chorujemy, wzmacniają wasze nogi i całe ciało, przygotowują nas do latania. Wystarczy tylko dopasować je do swojego rozmiaru nogi i włożyć do obuwia. Wkładki magnetyczne "ROMI" zaczynają działać na nasze stopy, natychmiast czujemy lekkość ciała i ciepło w stopach. Po Przemienieniu Pańskim będziemy latać w powietrzu dzięki wkładką magnetycznych, tak jak latają teraz ptaki. Na zasadzie grawitacji pół magnetycznych. Tak jak Jezus Chrystus chodził po wodzie i nie tonął, tak my będziemy się poruszać w MIŁOSIERDZIU BOŻYM, dzięki wkładkom magnetycznym "ROMI". Należy już od dzisiaj zacząć się przygotować do poruszania się, tak jak UFO to czyni teraz. Wkładki magnetyczne "ROMI" mogą używać wszyscy, począwszy od niemowląt do ludzi sędziwych. Wasz organizm weźmie tyle Boskiej Mocy ile wasz organizm potrzebuje w danym dniu. Wkładki magnetyczne "ROMI" nigdy nie będą traciły swojej mocy, jak będziemy wierzyli i się modlili, wypowiadali słowa „LICZĘ NA CIBIE OJCZE” a wkładki otrzymają jeszcze większą moc. UWAGA: Jeżeli wkładki popękają albo zostaną uszkodzone, należy wymienić na nowe. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia i latania. Można u mnie zamawiać. Cena $9.99 + przesyłka $5. Dziękuję bardzo. Brat Panek Tadeusz Edmund.

środa, 4 marca 2009

pani Hania-reaktywacja

Na kilka miesięcy przed wyjazdem do Ameryki telefon oszalał. Od samego rana różni ludzie chcieli łączyć się z jakąś Chłodnią. Szybko się okazało, że w okolicy ma swoją siedzibę instytucja zajmująca się przechowywaniem w gigantycznych lodówkach zamrożonego pożywienia dla ludzi. Okazało się również, że numer telefonu Chłodni różni się od mojego o jedną tylko cyfrę i to na dodatek przedostatnią. W tamtych czasach centrale telefoniczne miały tę cechę, że niezbyt precyzyjnie rozróżniały numery podobne. Początkowo wyprowadzałem dzwoniących z błędu, ale prób połączeń z Chłodnią zamiast ubywać przybywało. Większość nie zadawała sobie trudu zwyczajowego potwierdzenia, czy dodzwonili się pod właściwy numer, tylko od razu prosili o połączenie z Iksińskim czy Igrekowskim. Zacząłem ich, udając telefonistkę z zakładowej centrali, po prostu łączyć. Aby uzyskane w ten sposób połączenia były zrealizowane do końca, podszywałem się niezależnie od płci pod osobę, z którą jako telefonistka właśnie telefonujących łączyłem. Po miesiącu znałem już całą strukturę zakładu, nazwiska dyrektorów, kierowników działów i wielu pracowników. Bywało tak, że sekretariat dyrektora zakładów, chcąc uzyskać połączenie z jakimś kierownikiem, słyszał od jego rzekomej sekretarki, że pan kierownik z chamem nie będzie rozmawiał. Bywało, że jako szef działu udzielałem komuś łaskawie po długich prośbach wolnych dni, a od kierowniczki pewnego sklepu przyjmowałem drobne zamówienia na mrożone frytki i buraczki zaznaczając, że w grę mogą wchodzić jedynie kilkusetkilogramowe transporty. Kiedy pozostawałem głuchy na lamenty o zbyt małych pojemnościach lad chłodniczych sklepu, zrozpaczona kierowniczka przystawała na proponowane warunki.

Jednak najwięcej telefonów było do kierowniczki zakładowego bufetu. Kiedy zaciekawiony zadzwoniłem do rzeczywistej centrali zakładów prosząc o połączenie z bufetem, po drugiej stronie słuchawki usłyszałem piskliwy głos kobiety, o której imieniu dowiedziałem się z poprzednich połączeń. Najczęściej dzwoniący do bufetu prosili do telefonu panią Hanię. Jej głos był tak charakterystyczny, że bez trudu mogłem go bezbłędnie naśladować. Zacząłem więc łączyć z nią rozmaitych ludzi, podszywając się pod nią. Najczęstszym rozmówcą pani Hani był niejaki Rysiek Karwacki, którego głos również po krótkim czasie również opanowałem do perfekcji. Dzwonili do siebie wzajemnie i kiedy empirycznie sprawdziłem, że mogę bezpiecznie rozmawiać z panią Hanią jako Ryszard i na odwrót, poczułem, że kości zostały rzucone.

Poprosiłem o połączenie z bufetem i jako Rysio zamówiłem u pani Hani sto mrożonych hamburgerów. Było to oczywiście w czasie poprzedzającym macdonaldsową zarazę, ale rzeczywiście w sklepach pojawiały się od czasu do czasu kawałki mielonego mięsa, tak właśnie nazywane najprawdopodobniej na złość ówczesnemu prezydentowi Ameryki Ronaldowi Reaganowi. Swoją pryncypialną polityką wobec Imperium Zła wybił ponoć całe stada polskich kurczaków, nie pozwalając eksportować do Polski paszy dla tych ptaków. Wcześniej zdarzyło się kilka razy, że rzeczywisty Ryszard zamawiał u mnie jako pani Hani po kilka hamburgerów, stąd znałem jego kulinarne upodobania. Kilka razy też jako Ryszard wyrażałem niezadowolenie z jakości posiłków serwowanych w bufecie, co panią Hanię wzburzało do najwyższego stopnia. Pani Hania zaniepokojona wysokością zamówienia usiłowała dociec jej przyczyny, ale nie pozostała głucha na tajemnicze perswazje i chrząknięcia Ryszarda. Umówili się więc za kilka godzin na odbiór. Za kilka godzin zadzwoniłem do pani Hani jako kierownik straży przemysłowej, jak w tamtych czasach nazywano uzbrojone i umundurowane formacje ochrony, po czym surowym tonem poinformowałem, że moi ludzie zatrzymali właśnie niejakiego Ryszarda Karwackiego, który usiłował pod połami płaszcza wynieść z terenu zakładu hurtową wręcz ilość hamburgerów. Poinformowałem również panią Hanię, że zatrzymany osobnik zeznał, iż przemycany przez bramę towar otrzymał właśnie od niej i stąd ten telefon. Przerażona i zdezorientowana pani Hania, zanim zorientowała się, że przecież żadnych hamburgerów Ryszardowi przekazać nie zdążyła, nerwowym głosem, plącząc się w zeznaniach, chaotycznie coś tłumaczyła, że ona jeszcze nic Karwackiemu nie dała, że coś dopiero dać miała. Nie chcąc przedłużać męki, głosem będącym skrzekliwą krzyżówką głosów naszej pary, triumfalnie obwieściłem:

-Pani Haniu! To przecież ja! Pani wielbiciel!

Krótkie milczenie po chwili przeszło w jęk przeplatany niezrozumiałym przekleństwem. Kiedy już do siebie doszła, nabrała powietrza do płuc i zaczęła krzyczeć: - Ja cię skurwysynu wyśledzę! Zobaczysz! Pójdziesz na dywanik do dyrektora!

Fakt, że prześladowca pani Hani funkcjonuje w strukturach jej macierzystej instytucji, był dla niej więcej niż oczywisty. Przed podróżą za ocean kilka, może kilkanaście razy udało mi się jeszcze panią Hanię na coś nabrać, a raz nawet obiecałem, że zajdę do bufetu i kiedy będzie do sali odwrócona tyłem, to odezwę się do niej głosem, którym zazwyczaj wyprowadzałem panią Hanię z błędu. Zaniepokojona pani Hania złożyła wtedy obietnicę, że zdzieli mnie ścierą przez łeb.

Następnego dnia po powrocie z Ameryki, w której spędziłem niecałe pół roku, wykręciłem numer telefonu Chłodni i poprosiłem o połączenie z bufetem. Odebrała jak zwykle pani Hania. Jak gdyby nic zapytałem o aktualną ofertę gastronomiczną, ponarzekałem na jej niewielką wykwintność, a na koniec czyniąc zadość tradycji zaskrzeczałem, że już jestem. Odpowiedzią był trzask rzuconej słuchawki. Natchniony grande finale całej tej historii zbliżał się wielkimi krokami. Tuż po przebudzeniu, prowadzony niechybnie za rękę przez Iambe, rzekomą córkę Pana i nimfy Echo, której udało się rozśmieszyć nawet zrozpaczoną po zaginięciu córki Demeter, miałem po drugiej stronie słuchawki panią Hanię.

-Bufet! Słucham!

-Dzień dobry! Mówi porucznik Wcisło z dzielnicowej komendy milicji obywatelskiej przy ulicy Malczewskiego.

-Ojej! A co się stało?

-Widzi pani, prowadzimy śledztwo w sprawie pewnego pracownika waszych zakładów, który od dłuższego czasu nękał współpracowników dziwnymi telefonami! Może pani coś o tym wie, albo coś słyszała?

-To mnie! To mnie! Do mnie też wydzwaniał! – pani Hania była najwyraźniej w najwyższym stopniu podekscytowana.

-A może pani coś o tym powiedzieć? Jak to się odbywało? Czy ten człowiek na przykład obrażał panią albo używał niecenzuralnych wyrazów?

-Co to, to nie! Co to, to nie! Tego nie mogę powiedzieć! Raczej takie dokuczki mi robił! Tak, dokuczki takie!

Jak się drogi Czytelniku zapewne już domyślasz, nadchodził najwyższy czas na zadanie decydującego pchnięcia. Radośnie zaskrzeczałem, że to przecież ja, jej najwytrwalszy i najgorętszy wielbiciel. Czułem, że trochę przesadziłem. To już nie był krzyk ani nawet jęk. Z gardła pani Hani zaczął dobywać się nieartykułowany wręcz skowyt, który po chwili przeszedł w wycie: - Ty skurwysynu! Ty gorylu jeden! Ja już wiem kto ty jesteś! Już Rysiek cię wyśledzi! Zobaczysz jaki dostaniesz wpierdol! Wylecisz z roboty!

Do pani Hani zadzwoniłem dopiero po latach, ale już tam nie pracowała. Po wymianie starych central telefonicznych na nowe, omyłkowe próby połączeń skończyły się. Do czasu. Pewnego ranka obudził mnie telefon z pytaniem o ilość bloczków betonowych na składzie. Od tego momentu codziennie ktoś usiłował coś zamówić. Okazało się, że w nowej książce telefonicznej mój numer został podany jako numer hurtowni artykułów budowlanych. Był też jeden telefon informujący jakiegoś Władka o przyjeździe na święta jego licznej rodziny, czemu jako ten Władek dałem zdecydowany odpór. Na miejscu właściwego Władka postąpiłbym tak samo. Był też inny, który zobowiązywał mnie jako biuro konstrukcyjne okrętów do szybszego zakończenia prac nad projektem jakiegoś drobnicowca, co uznałem za nierealne. Co do pani Hani zaś, mam cały czas nadzieję, że ma się dobrze i przeczyta te słowa z uśmiechem.