czwartek, 10 kwietnia 2008

trudno orzec, czy akurat tą wersję "Wyspy umarłych" Arnolda Bocklina (bez omlau w nazwisku, bo nie chce mi się tej germańskiej litery kopiować) Cezary Bodzianowski odtworzył ze sobą w roli głównej, podpływając kanałem Sprewy drewnianą łódką, zawinięty w białe prześcieradło, pod mury berlińskiego Bodemuseum. Bodzianowski zderzając swą pure nonsensowną fyzis, ważny element w jego artystycznej działalności, z metafizycznym kiczem Bocklina, to znaczy dosłownym odwoływaniem się do tematów poruszających kwestie z gatunku tych ostatecznych, odnalazł w wymieszaniu powyższych skrajności filozoficzny kamień, albo raczej artystyczny koktail Mołotowa. I jak tu nie kochać Cezarego B.? :)

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Mateusz, wracaj, tyle dni tam stoisz przy schodach...nie chca Ciebie i juz. Wracaj i najlepiej wklej Florke znow:)

Mateusz pisze...

poczekam, aż zachcą! :)

Anonimowy pisze...

Mateusz, poddaj:( Nie to nie, niech sie wypchaja.Odkrec lodke i wroc i daj moze cos z zycia Florki:)

Mateusz pisze...

zawzionem siem na nich! :)

Anonimowy pisze...

nie doceniom! Nie warto! Poddaj!;)

Mateusz pisze...

bodajbym sczezł, ale nie poddam! ;)

Anonimowy pisze...

wzywa sie pana Mateusza do natychmiastowego opuszczenia przystani. Stanowi ona bowiem teren absolutnie prywatny.

Mateusz pisze...

jako intelektualny Edukator, prywatność terenów, a już szczególnie tych naznaczonych stygmatem prywatności absolutnej, mam w głębokim poważaniu i stał będę do końca żywota swego w nadziei, że status ów prywatny przełamię swym oślim uporem! :)