trudno orzec, czy akurat tą wersję "Wyspy umarłych" Arnolda Bocklina (bez omlau w nazwisku, bo nie chce mi się tej germańskiej litery kopiować) Cezary Bodzianowski odtworzył ze sobą w roli głównej, podpływając kanałem Sprewy drewnianą łódką, zawinięty w białe prześcieradło, pod mury berlińskiego Bodemuseum. Bodzianowski zderzając swą pure nonsensowną fyzis, ważny element w jego artystycznej działalności, z metafizycznym kiczem Bocklina, to znaczy dosłownym odwoływaniem się do tematów poruszających kwestie z gatunku tych ostatecznych, odnalazł w wymieszaniu powyższych skrajności filozoficzny kamień, albo raczej artystyczny koktail Mołotowa. I jak tu nie kochać Cezarego B.? :)
8 komentarzy:
Mateusz, wracaj, tyle dni tam stoisz przy schodach...nie chca Ciebie i juz. Wracaj i najlepiej wklej Florke znow:)
poczekam, aż zachcą! :)
Mateusz, poddaj:( Nie to nie, niech sie wypchaja.Odkrec lodke i wroc i daj moze cos z zycia Florki:)
zawzionem siem na nich! :)
nie doceniom! Nie warto! Poddaj!;)
bodajbym sczezł, ale nie poddam! ;)
wzywa sie pana Mateusza do natychmiastowego opuszczenia przystani. Stanowi ona bowiem teren absolutnie prywatny.
jako intelektualny Edukator, prywatność terenów, a już szczególnie tych naznaczonych stygmatem prywatności absolutnej, mam w głębokim poważaniu i stał będę do końca żywota swego w nadziei, że status ów prywatny przełamię swym oślim uporem! :)
Prześlij komentarz