wtorek, 12 maja 2009

niezbyt prosta historia

Na początku XIX w. do włoskiej miejscowości Gonero w okolicach Treviso przybywa pochodzący z Wielkopolski Jan Krawiec, który w poszukiwaniu najprawdopodobniej chleba albo przygód, a może jednego i drugiego, opuścił swe rodzinne strony. W Gonero nie zagrzewa jednak długo miejsca i kontynuując swoją wędrówkę dociera do miasteczka Kriese w północnych Włoszech, gdzie następuje kres jego poszukiwań, ponieważ poznaje tam pewną szwaczkę, z którą następnie się żeni i zaraz potem, a może nawet przedtem, zaczyna pracę jako listonosz, który to zawód zwał się wtedy najprawdopodobniej pocztylionem. Swoje polskie nazwisko zmienia na włoskie i odtąd jak pan Sarto, co po włosku oznacza krawca, wiedzie poczciwe i spokojne życie dostarczyciela tego, co ludzkie emocje, uczucia i urzędowe sprawy kazały ówczesnym ludziom chwytać za pióra i przelewać swoje myśli na kartki papieru, które następnie pieczołowicie składane trafiały do zaadresowanych kopert i po naklejeniu na nie znaczków zyskiwały prawo przemieszczania się po świecie. Ostatnim ogniwem podróży tych kopert, wewnątrz których znajdowały się listy i różnego rodzaju urzędowe przesyłki, byli właśnie pocztylionowie, czyli dzisiejsi listonosze, a jednym z nich jak wspomniałem już wcześniej, był nasz rodzimy Jan Krawiec przemianowany na Jana Chrzciciela Sarto. Już sam wybór takich a nie innych imion świadczyć musiał o niemałej pobożności bohatera tej części opowieści. W roku 1835 państwu Sarto rodzi się syn, któremu dano imiona Józefa i Melchiora, co nasze przypuszczenia o pobożności listonosza i jego małżonki tylko potwierdzają. Pepi, bo tak na małego Józefa pieszczotliwie wołali rodzice, po zakończeniu nauk w Castelfranco i Asolo, w roku 1858 przyjmuje święcenia kapłańskie, by trzydzieści lat później zostać biskupem Mantui, a w roku 1893 kardynałem leżącej dosłownie na wodzie Wenecji.
W tym samym wieku XIX do Polski, w poszukiwaniu najprawdopodobniej tego samego, czego szukał we Włoszech ojciec weneckiego kardynała Sarto, przybywa z Włoch inny Jan, jeden z dwóch, a może nawet trzech czy czterech braci Rampolla. I tak jak pochodzący z Wielkopolski Jan Krawiec znalazł swoją przystań we Włoszech, tak Jan Rampolla znajduje ją w Polsce, która w owym czasie tak naprawdę na mapie świata nie było, ponieważ jak wszyscy dobrze wiedzą, była ona jedyna w sercach i umysłach nie wiadomo jakiej części obywateli monarchii austrowęgierskiej, rosyjskiego cesarstwa i odradzającej się niemieckiej Rzeszy, a wcześniej królestwa pruskiego. Ten z braci Rampolla, który osiedla się w Polsce, wzorem nieznanego przecież sobie Jana Krawca vel Sarto przyjmuje nazwisko Rympała, i podobnie jak Jan Krawiec z Włoszką, on jako Jan Rympała żeni się z Polką. Wiele lat później na świat w mieście Lwów przychodzi na świat jego wnuczka po kądzieli Stefania Kraśniak, która po wyjściu za mąż w naszej historii występować będzie już jako Stefania Bilińska. Przyjdzie jednak czas, że owdowieje, co na bieg późniejszych wypadków będzie mieć znaczny wpływ. Mniej w więcej w tym samym czasie, kiedy Stefania przychodzi na świat, 20 lipca 1903 r. w Rzymie, a właściwie Watykanie, umiera papież Leon XIII. Na rozpoczętym jedenaście dni później konklawe watykański sekretarz stanu kardynał Rampolla del Tindaro, rodzony brat dziadka Stefanii, uzyskuje w pierwszym glosowaniu nominację na 259-go papieża. Następnego dnia głos zabiera przedstawiciel austrowęgierskiego cesarza Franciszka Józefa, krakowski kardynał Jan Puzyna i korzystając z tak zwanego prawa ekskluzji, które było niczym innym jak prawem weta przysługującym trzem najbardziej katolickim według uświęconej tradycji krajom, czyli Austro-Węgrom, Francji i Hiszpanii, zgłaszając w imieniu Franciszka Józefa weto wobec kandydatury kardynała Rampolla. - Mam zaszczyt podać do wiadomości w imieniu oraz na podstawie autorytetu jego Apostolskiego Majestatu Franciszka Józefa, że Jego Majestat, zamierzając skorzystać ze starożytnego prawa i przywileju, oznajmia wykluczające weto przeciwko najdostojniejszemu panu kardynałowi Marianowi Rampolli del Tindaro. Chodziły słuchy, że kardynał Rampolla był czynnym i prominentnym członkiem masońskiej loży nieznanego porządku. Jego kandydatura na objęcie papieskiego tronu oczywiście przepada i w następnych głosowaniach zamknięci w Kaplicy Sykstyńskiej kardynałowie na następcę Leona XIII wybierają syna Jana Krawca i włoskiej szwaczki, potężnego patriarchę Wenecji, kardynała Józefa Melchiora Sarto, który jako Pius X obejmuje we władanie Piotrową stolicę. Prawo ekskluzji, dzięki któremu sam został papieżem, natychmiast w pierwszych dniach swego urzędowania likwiduje grożąc ekskomuniką wszystkim, którzy w przyszłości chcieliby z tego prawa skorzystać. W roku 1954 zostanie przez Piusa XII kanonizowany. Ale zanim to się dokona, w rodzinie rodzonego brata ojca Stefanii, około 20 lat po narodzinach Stefanii, na świat przychodzi Filomena de domo Kraśniak, prawnuczka Jana Rympały. Po co to wszystko opowiadam? Ano po to, ponieważ na trop tej historii wpadłem podczas telefonicznej rozmowy z pewnym starszym panem ze Śląska, który przesłał mi starą fotografię z 1936 roku, na której widnieli pracownicy lwowskiego oddziału Banku Gospodarstwa Krajowego. Wśród tych pracowników był ojciec starszego pana i owdowiała Stefania Bilińska, prawna opiekunka osieroconej Filomeny Kraśniak, prawnuczki Jana Rampolla vel Rympały, rodzonego brata kardynała Rampolla del Tindaro, która omal nie został 296-tym następcą świętego Piotra. Ojciec starszego pana, który urodził się w 1938 roku we Lwowie, po ukończeniu studiów ekonomicznych w Poznaniu w poszukiwaniu pracy zawędrował do Lwowa, gdzie znajduje pracę w oddziale potężnego banku, w którym pracuje też Stefania. Podczas któregoś z dobroczynnych balów, które ów bank regularnie organizował, ojciec starszego pana, który podarował mi tą starą fotografię, poznaje Filomenę, z którą wkrótce się żeni. Po zakończeniu wojny, rodzice starszego pana trafiają do Katowic, gdzie już obydwoje zaczynają pracę w oddziale banku, w którym się przed wojną poznali. Wkrótce dołącza do nich Stefania, która również podejmuje pracę oddziale swego macierzystego banku. Bank ów za kilka lat komuniści rozwiążą, przemianowując na Bank Inwestycyjny, ale cała trójka dotrwa w nim do czasu, kiedy musiała odejść z niego na zasłużone emerytury.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Tobie się przytrafiaja same niesamowite historie!

jak Ty to robisz? musisz mieć w sobie coś, co je przyciąga.

Mateusz pisze...

samo się robi! ;)