poniedziałek, 23 marca 2009

pańskie oko konia tuczy

Żył sobie dawno, dawno temu pewien pan, co ja mówię pan, panisko pełną gębą i to panisko miało bardzo chudego konia o imieniu Stefan. Ten Stefan to był tak wychudzony, sama skóra i kości, że taki na przykład Łysek z pokładu Idy czy nasza szkapa to przy Stefanie były jak zawodnicy sumo. I nie był Stefan bynajmniej wychudzony z głodu, ponieważ jego właściciel dbał o niego bardzo, a już względem jedzenia to nawet bardzo i gdyby Stefan pożerał choć połowę tego,co mu dosypywano do owsa, to nawet wtedy zakrawałoby to na gargantuiczne niemal obżarstwo. I tak mijały lata, a Stefan na wadze nie przybierał ani grama. Jedynym pocieszeniem było to, że też z wagi nie spadał. Właściciel Stefana bardzo się jego stanem martwił, ale od zamartwiania się o nie to raczej konie nie tyją. Pewnego dnia nasze panisko usłyszało gdzieś przypadkiem takie ludowe powiedzenie, że pańskie oko konia tuczy. Uczepił się w myślach tego powiedzenia jak rzep psiego ogona, powtarzał je sobie w myślach, rano, przed snem, podczas obiadu. Zachodził w głowę o co to może chodzić z tym okiem i w jaki sposób ono może wpływać na przyrost wagi u koni. Trwało to tak tygodniami, Stefan jak był chudy tak był, więc jego właściciel postanowił dłużej nie czekać i zrobić coś, żeby Stefan już nie był taki wychudzony jak jaki anorektyk. Zaczął więc godzinami się Stefanowi przyglądać, w myśl zresztą zasłyszanego powiedzenia o tuczeniu koni okiem właściciela. Niestety kilkutygodniowe przypatrywanie się Stefanowi nie dało żadnych rezultatów. Stefan jak był skórą i kośćmi, tak był. Olśnienie przyszło pewnego letniego poranka, tuż po przebudzeniu. Pan uświadomił sobie, że w tym zasłyszanym powiedzeniu o oku i koniu chodzi o jego własne oko, tak jak jego własnym koniem jest już od kilku lat wychudzony Stefan. Niewiele myśląc zaraz po śniadaniu wydłubał sobie oko i jeszcze dymiące, ociekające krwią, położył na parapecie i skierował je na przywiązanego przy ganku Stefana. Od tej pory miało ono, te oko, cały czas na Stefana patrzeć i nie spuszczać go z siebie, czyli z oka. Niestety po niecałych dwóch tygodniach oko zaczęło się psuć, zaczęły się do niego zlatywać muchy i na dodatek zaczęło potwornie cuchnąć. A Stefan nic, to znaczy nadal był wychudzony jak szkielet jaki. Wskazówki wagi, na której pan regularnie ważył Stefana, jak zaklęte wskazywały od kilku ładnych lat 24 kg i ani grama więcej. Tego panu już było za wiele, bo nie dość, że na darmo wydłubał sobie oko, to na dodatek zaczęło się ono psuć. Zdenerwowany złapał nadpsute oko i wrzucił je do worka z owsem, jako dodatek do wieczornego posiłku Stefana. Zdegustowany i załamany całą sytuacją poszedł spać. Następnego ranka obudził się później niż zwykle. Kiedy podszedł do okna, aby rzucić jednym okiem na Stefana, oniemiał. Przed gankiem zamiast chudego Stefana stał tłusty jak świnia koń, który po bliższych oględzinach okazał się jednak Stefanem. Tym Stefanem, który jeszcze wczoraj wyglądał jak szkielet. Dzisiejszy Stefan wyglądał jak hipopotam albo nosorożec. Przez jedną noc po zjedzeniu pańskiego oka przybrał na wadze przynajmniej dziesięciokrotnie, jeśli nie więcej. Właściciel Stefana dopiero teraz pojął dokładnie sens zasłyszanego wcześniej powiedzenia, że pańskie oko konia tuczy. Jego oko Stefana utuczyło nad podziw.

3 komentarze:

Margarithes pisze...

:)

Mateusz pisze...

iiihhhaaahhhaaa! :)

Anonimowy pisze...

o!
odgłos paszczą usłyszałam przecudny :-)