środa, 4 marca 2009

pani Hania-reaktywacja

Na kilka miesięcy przed wyjazdem do Ameryki telefon oszalał. Od samego rana różni ludzie chcieli łączyć się z jakąś Chłodnią. Szybko się okazało, że w okolicy ma swoją siedzibę instytucja zajmująca się przechowywaniem w gigantycznych lodówkach zamrożonego pożywienia dla ludzi. Okazało się również, że numer telefonu Chłodni różni się od mojego o jedną tylko cyfrę i to na dodatek przedostatnią. W tamtych czasach centrale telefoniczne miały tę cechę, że niezbyt precyzyjnie rozróżniały numery podobne. Początkowo wyprowadzałem dzwoniących z błędu, ale prób połączeń z Chłodnią zamiast ubywać przybywało. Większość nie zadawała sobie trudu zwyczajowego potwierdzenia, czy dodzwonili się pod właściwy numer, tylko od razu prosili o połączenie z Iksińskim czy Igrekowskim. Zacząłem ich, udając telefonistkę z zakładowej centrali, po prostu łączyć. Aby uzyskane w ten sposób połączenia były zrealizowane do końca, podszywałem się niezależnie od płci pod osobę, z którą jako telefonistka właśnie telefonujących łączyłem. Po miesiącu znałem już całą strukturę zakładu, nazwiska dyrektorów, kierowników działów i wielu pracowników. Bywało tak, że sekretariat dyrektora zakładów, chcąc uzyskać połączenie z jakimś kierownikiem, słyszał od jego rzekomej sekretarki, że pan kierownik z chamem nie będzie rozmawiał. Bywało, że jako szef działu udzielałem komuś łaskawie po długich prośbach wolnych dni, a od kierowniczki pewnego sklepu przyjmowałem drobne zamówienia na mrożone frytki i buraczki zaznaczając, że w grę mogą wchodzić jedynie kilkusetkilogramowe transporty. Kiedy pozostawałem głuchy na lamenty o zbyt małych pojemnościach lad chłodniczych sklepu, zrozpaczona kierowniczka przystawała na proponowane warunki.

Jednak najwięcej telefonów było do kierowniczki zakładowego bufetu. Kiedy zaciekawiony zadzwoniłem do rzeczywistej centrali zakładów prosząc o połączenie z bufetem, po drugiej stronie słuchawki usłyszałem piskliwy głos kobiety, o której imieniu dowiedziałem się z poprzednich połączeń. Najczęściej dzwoniący do bufetu prosili do telefonu panią Hanię. Jej głos był tak charakterystyczny, że bez trudu mogłem go bezbłędnie naśladować. Zacząłem więc łączyć z nią rozmaitych ludzi, podszywając się pod nią. Najczęstszym rozmówcą pani Hani był niejaki Rysiek Karwacki, którego głos również po krótkim czasie również opanowałem do perfekcji. Dzwonili do siebie wzajemnie i kiedy empirycznie sprawdziłem, że mogę bezpiecznie rozmawiać z panią Hanią jako Ryszard i na odwrót, poczułem, że kości zostały rzucone.

Poprosiłem o połączenie z bufetem i jako Rysio zamówiłem u pani Hani sto mrożonych hamburgerów. Było to oczywiście w czasie poprzedzającym macdonaldsową zarazę, ale rzeczywiście w sklepach pojawiały się od czasu do czasu kawałki mielonego mięsa, tak właśnie nazywane najprawdopodobniej na złość ówczesnemu prezydentowi Ameryki Ronaldowi Reaganowi. Swoją pryncypialną polityką wobec Imperium Zła wybił ponoć całe stada polskich kurczaków, nie pozwalając eksportować do Polski paszy dla tych ptaków. Wcześniej zdarzyło się kilka razy, że rzeczywisty Ryszard zamawiał u mnie jako pani Hani po kilka hamburgerów, stąd znałem jego kulinarne upodobania. Kilka razy też jako Ryszard wyrażałem niezadowolenie z jakości posiłków serwowanych w bufecie, co panią Hanię wzburzało do najwyższego stopnia. Pani Hania zaniepokojona wysokością zamówienia usiłowała dociec jej przyczyny, ale nie pozostała głucha na tajemnicze perswazje i chrząknięcia Ryszarda. Umówili się więc za kilka godzin na odbiór. Za kilka godzin zadzwoniłem do pani Hani jako kierownik straży przemysłowej, jak w tamtych czasach nazywano uzbrojone i umundurowane formacje ochrony, po czym surowym tonem poinformowałem, że moi ludzie zatrzymali właśnie niejakiego Ryszarda Karwackiego, który usiłował pod połami płaszcza wynieść z terenu zakładu hurtową wręcz ilość hamburgerów. Poinformowałem również panią Hanię, że zatrzymany osobnik zeznał, iż przemycany przez bramę towar otrzymał właśnie od niej i stąd ten telefon. Przerażona i zdezorientowana pani Hania, zanim zorientowała się, że przecież żadnych hamburgerów Ryszardowi przekazać nie zdążyła, nerwowym głosem, plącząc się w zeznaniach, chaotycznie coś tłumaczyła, że ona jeszcze nic Karwackiemu nie dała, że coś dopiero dać miała. Nie chcąc przedłużać męki, głosem będącym skrzekliwą krzyżówką głosów naszej pary, triumfalnie obwieściłem:

-Pani Haniu! To przecież ja! Pani wielbiciel!

Krótkie milczenie po chwili przeszło w jęk przeplatany niezrozumiałym przekleństwem. Kiedy już do siebie doszła, nabrała powietrza do płuc i zaczęła krzyczeć: - Ja cię skurwysynu wyśledzę! Zobaczysz! Pójdziesz na dywanik do dyrektora!

Fakt, że prześladowca pani Hani funkcjonuje w strukturach jej macierzystej instytucji, był dla niej więcej niż oczywisty. Przed podróżą za ocean kilka, może kilkanaście razy udało mi się jeszcze panią Hanię na coś nabrać, a raz nawet obiecałem, że zajdę do bufetu i kiedy będzie do sali odwrócona tyłem, to odezwę się do niej głosem, którym zazwyczaj wyprowadzałem panią Hanię z błędu. Zaniepokojona pani Hania złożyła wtedy obietnicę, że zdzieli mnie ścierą przez łeb.

Następnego dnia po powrocie z Ameryki, w której spędziłem niecałe pół roku, wykręciłem numer telefonu Chłodni i poprosiłem o połączenie z bufetem. Odebrała jak zwykle pani Hania. Jak gdyby nic zapytałem o aktualną ofertę gastronomiczną, ponarzekałem na jej niewielką wykwintność, a na koniec czyniąc zadość tradycji zaskrzeczałem, że już jestem. Odpowiedzią był trzask rzuconej słuchawki. Natchniony grande finale całej tej historii zbliżał się wielkimi krokami. Tuż po przebudzeniu, prowadzony niechybnie za rękę przez Iambe, rzekomą córkę Pana i nimfy Echo, której udało się rozśmieszyć nawet zrozpaczoną po zaginięciu córki Demeter, miałem po drugiej stronie słuchawki panią Hanię.

-Bufet! Słucham!

-Dzień dobry! Mówi porucznik Wcisło z dzielnicowej komendy milicji obywatelskiej przy ulicy Malczewskiego.

-Ojej! A co się stało?

-Widzi pani, prowadzimy śledztwo w sprawie pewnego pracownika waszych zakładów, który od dłuższego czasu nękał współpracowników dziwnymi telefonami! Może pani coś o tym wie, albo coś słyszała?

-To mnie! To mnie! Do mnie też wydzwaniał! – pani Hania była najwyraźniej w najwyższym stopniu podekscytowana.

-A może pani coś o tym powiedzieć? Jak to się odbywało? Czy ten człowiek na przykład obrażał panią albo używał niecenzuralnych wyrazów?

-Co to, to nie! Co to, to nie! Tego nie mogę powiedzieć! Raczej takie dokuczki mi robił! Tak, dokuczki takie!

Jak się drogi Czytelniku zapewne już domyślasz, nadchodził najwyższy czas na zadanie decydującego pchnięcia. Radośnie zaskrzeczałem, że to przecież ja, jej najwytrwalszy i najgorętszy wielbiciel. Czułem, że trochę przesadziłem. To już nie był krzyk ani nawet jęk. Z gardła pani Hani zaczął dobywać się nieartykułowany wręcz skowyt, który po chwili przeszedł w wycie: - Ty skurwysynu! Ty gorylu jeden! Ja już wiem kto ty jesteś! Już Rysiek cię wyśledzi! Zobaczysz jaki dostaniesz wpierdol! Wylecisz z roboty!

Do pani Hani zadzwoniłem dopiero po latach, ale już tam nie pracowała. Po wymianie starych central telefonicznych na nowe, omyłkowe próby połączeń skończyły się. Do czasu. Pewnego ranka obudził mnie telefon z pytaniem o ilość bloczków betonowych na składzie. Od tego momentu codziennie ktoś usiłował coś zamówić. Okazało się, że w nowej książce telefonicznej mój numer został podany jako numer hurtowni artykułów budowlanych. Był też jeden telefon informujący jakiegoś Władka o przyjeździe na święta jego licznej rodziny, czemu jako ten Władek dałem zdecydowany odpór. Na miejscu właściwego Władka postąpiłbym tak samo. Był też inny, który zobowiązywał mnie jako biuro konstrukcyjne okrętów do szybszego zakończenia prac nad projektem jakiegoś drobnicowca, co uznałem za nierealne. Co do pani Hani zaś, mam cały czas nadzieję, że ma się dobrze i przeczyta te słowa z uśmiechem.

3 komentarze:

Anka W. pisze...

JA przeczytałam z uśmiechem na pewno :)

funghetto pisze...

pani hania to cie do dzis dzien przeklina za te hambuksy :D

Mateusz pisze...

chcesz Zeruyo zostać panią Hanią? ;)

Grzybcia, wstydziłabyś się tak myśleć, za co niby ma mnie pani Hania do dziś przeklinać? :)