piątek, 5 grudnia 2008

miłe zbiegi okoliczności

cały i zdrowy, zaledwie po trzech drinkach gruszkowgo Absolutu, udało się mi z żalem opuścić wczoraj dość wcześnie pewną kameralną imprezę, tak na oko na 50 osób plus trzy. Ale zanim tam dotarłem, wsiadam sobie do autobusu na Nowym Świecie przy banku moim i palmie zarazem, aby na plac Na Rozdrożu się dostać, skąd do CSW pięć minut drogi aleją wzdłuż ogrodzenia Łazienek. Autobus rusza, ja siadam, a on, na dodatek niskopodłogowy, na światłach czerwonych przed rondem de Gaulle'a się zatrzymuje tuż przy chodniku Nowego Światu. I nagle od mojej strony przez szybę jakaś znajoma twarz od zewnątrz wnętrze autobusu uważnie lustruje, co było fizycznie możliwe ze względu na wspomnianą niskopodłogowość rzeczonego środka komunikacje miejskiej. Po chwili olśnienie, że to przecież bardzo znany i wiekowy pisarz w swej nieśmiertelnej zielonej kurtce z amerykańskiego demobilu, ale autobus rusza, ja dziwuję się tej sytuacji, znak jakiś przed spotkaniem z innym znanym pisarzem, na które właśnie zmierzam w tym upatrując, mijając wraz z autobusem za chwilę butiki Emporio Armaniego i Ermenegildo Zegny i zamyślając się na chwilę nad marnościami i próżnością świata tego. Ale zanim zamyślać się skończyłem trzeba było wysiadać, co też niezwłocznie uczyniłem i sięgnąłem do kieszeni jesionki w jodełkę po papierosy. W tym samym momencie podchodzi do mnie kobieta z widocznymi bardzo wyraźnie śladami wielkiej urody i z obcym akcentem pyta o adres, pod który się właśnie ja też udaję, na co ja domyślnie pytam, czy przypadkiem na tego drugiego znanego pisarza się nie wybiera, na co ona z radością i ulgą przytakuje, zaznaczając, że nie jest z Warszawy i trochę się w niej wobec tego gubi, a przyjaciółek, które miały być na przystanku razem z zaproszeniem nie widać. No to ja na to, że ja też tam idę, moje zaproszenie jest przecież dla dwóch osób, więc nie ma sprawy i wobec tego idziemy. Pytam ją skąd wobec tego jest, okazuje się, ze z Los Angeles, a na dodatek jest przyjaciółką tego pisarza, na którego właśnie idziemy. Na takie dictum więc ja się z grzeczności przedstawiam i słyszę w odpowiedzi, że ona to MK, ja na to, czy przypadkiem nie córka K., tego co dwa przystanki wcześniej do autobusu z ulicy zaglądał, ona potwierdza, więc zaglądanie K. do wnętrza autobusu się wyjaśnia, co towarzyszce spaceru wyjaśniam, a raczej ona mnie na trop odprowadzania na przystanek przez własnego ojca mnie naprowadzając . Kiedy doszliśmy do CWS-u, przy wejściu czekały na nią jej przyjaciółki, a jedną z nich okazała się cały czas pięknaa, bardzo znana aktorka. M. przedstawiła mnie jako młodego dżentelmena, który ją przez chaszcze przy Łazienkach bezpiecznie przeprowadził. Miło się mi zrobiło, choć taki ja młody jak M. stara była. A w środku kwiat dyscyplin różnych, z najbardziej chyba i kto wie, czy nie najlepszym współczesnym polskim pisarzem na czele na przykład na czele, aktorkami w różnym wieku, pewnym reżyserem, krytykami filmowymi, pięknymi kobietami, o bohaterze wieczoru nie wspominając. Po filmie, świetnym zresztą, czas na trunki absolutowe przyszedł, wpadał na przykład genialna tłumaczka m.in. "Kompleksu Portnoya", z którą serdecznie się wycałowaliśmy, było mnóstwo znanych, ale na szczęśnie nie z tego, ze są znani, i była też nie wiadomo skąd R., bywalczyni "Saturatora" i aktor zarazem (to nie pomyłka w rodzajach), a bohater wieczorui odpowiedział mi też na pewne pytanie, które od lat ponad 30 wracało do mnie bez odpowiedzi, oraz na jego dociekania, skąd się możemy znac, wyjasniłem mu, że wieki temu całe mijalismy się na pewnej ulicy pełnej ksiegarni i antykwariatów, pozdrawiając się usmiechem, bo bywało i tak, że razem czekalismy na otwarcie mitycznego saloniku PIW-u, prowadzonego przez pania Blankę. A w tej pierwszej sprawie, co mnie nieraz spokoju nie dawała lat ponad trzydzieści hhodziło o to, że kiedyś w bibliotece wydziałowej na filozofii natknąłem się w katalogu na maszynopis tłumaczenia "Tao-te-king" Lao-tsego, a tłumaczem był ktoś o identycznym imieniu i nazwisku i przez ten czas cały aż do dzisiaj zakładałem, że to chyba ten własnie, ale okazało się, że jednak nie ten. No w pewnym momencie postanowiłem wracać jednak do domu, nie ryzykując większej batalii z zawartością baru, szukam wyjścia, znajduje, wychodzę, za mną w półmroku jaki starszy pan, który mówi, że świetnie wyszedłem, na co ja zdziwiony coś mamroczę, że trudno wyjście było znaleźć, a on wtedy dodał, że chodzi o "Obrońców", czyli ten film, w którym ja też jestem. Dodał jeszcze, że "stworzyłem fajną, wyrazistą postać", choć przecież to nie była z mojej strony żadna przecież gra. Okazało się też, że był operatorem tego filmu o bohaterze wieczoru.smile

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

:))) Jak przyjemnie się czyta o tych wszystkich zbiegach okoliczności! Zatem dziś odsypiasz, czy tak? A ja niedosypiam z jakichś tajemniczych i mączących powodów :(
ps. ,,Jesionka w jodełkę" mnie doprawdy zauroczyła :))

Mateusz pisze...

odsypiałem to wczoraj, choć odsypiać nie było czego! :)

Ćma pisze...

:)zbiegi okolicznosci sa moja klatwa:)


p.s.dziekuje za komentarze:)

Anonimowy pisze...

Dzindybry :))

Mateusz pisze...

bry, bry! :)

Anonimowy pisze...

ćwir, ćwir :))

Anonimowy pisze...

uiii, uiii :-)

Mateusz pisze...

kwiiiiik! :)

Anonimowy pisze...

beee, beee