sobota, 27 grudnia 2008

sylogizmy

Nie mam zielonego pojęcia jak rozumują ludzie po drugiej stronie. Zresztą przy pomocy czego miałbym to sobie wyobrazić? Zatrzymajmy się na moment tytułem próby przy trybie rozumowania czyli sylogizmie zwanym Baroco. Dwie pierwsze tezy we wszelkiego rodzaju sylogizmach są zawsze przesłankami, natomiast trzecia nazywana jest wnioskiem. Nie jest nam w tej chwili potrzebna wiedza o tym, co kryje się za spółgłoskami w nazwie figury. Pamiętać tylko należy o samogłoskach. Literą A oznaczono zdania ogólnotwierdzące, w przeciwieństwie do szczegółowoprzeczących O. Zobaczmy do jakiego wniosku dojdziemy, kiedy za przykład posłużą nam śmiejące się dzieci i krople rosy.

Wszystkie roześmiane dzieci są niewątpliwie ludźmi

I są takie krople porannej rosy, które nimi nie są

Więc kropla porannej rosy spływająca nam właśnie z powiek nie może mieć nic wspólnego z roześmianym dzieckiem.

Jeśli więc zdołam bez przeszkód przedostać się na drugą stronę, oczywiście przestrzegając do bólu przepisów dotyczących zachowania się pieszych na jezdni, czy nadal będę miał pewność co do tego, że niektóre krople porannej rosy nie są roześmianymi dziećmi i czy w ogóle będę w stanie wyprowadzać jakiekolwiek wnioski, niekoniecznie tylko w trybie Baroco? A co w takim razie począć będzie można chociażby z takim Camestres, w którym za literą E kryje się zdanie ogólno-przeczące? Zastosujmy te same przykłady, do jakich sięgnęliśmy w Baroco.

Wszystkie roześmiane dzieci są niewątpliwie ludźmi

Nie ma takich porannych kropel rosy, które byłyby nimi

Żadna więc z niezliczonej ilości porannych kropel rosy nie może mieć jakichkolwiek cech roześmianych dzieci.

Z tych dwóch przykładowych sylogizmów wolę jednak Baroko, które pozostawia zawsze cień nadziei nieobecnej przy stosowaniu Camestres.Od pewnego czasu zawsze przed wyjściem z domu przeglądam się w lustrze. Sprawdzam w ten sposób, czy jest w nim jeszcze moje odbicie. Robię tak od momentu, w którym przypomniałem sobie historię człowieka, który raz zapomniał tego zrobić. Gdyby tego nie zapomniał, mógłby tego feralnego dnia zamiast siebie, zobaczyć w wiszącym w przedpokoju lustrze jedynie fragment drewnianej szafy ustawionej przy przeciwległej ścianie. Nie dziwiłby się potem tak bardzo, że począwszy od tego dnia osób raczących go zauważać nie było zbyt wiele, a właściwie wcale. Kiedy się to zdarzyło był młodym człowiekiem, który dopiero co opuścił rodzinną wieś, nie mogąc znaleźć wspólnego języka z ojczymem, którego po śmierci ojca poślubiła jego matka. W wielkim mieście gdzie się znalazł, spokój odnajdywał tylko w miejskiej łaźni, znajdującej się dziwnym zbiegiem okoliczności dokładnie po drugiej stronie ulicy, po której lada moment będę się musiał po raz ostatni przejść, oraz pogrążonych w ciemnościach kinowych salach. Zapragnął też zostać aktorem, prawdopodobnie dlatego, że miał nadzieję odegrać na teatralnych scenach swój ból, który go trawił ilekroć myślał o rodzinnym domu. Niestety, zanim przekroczył wymagany na wydziałach aktorskich limit wieku, na żaden z nich nie został przyjęty. Zdecydował się więc zostać filozofem, z podobnym skutkiem jak w przypadku aktorstwa. Poznałem go podczas nieudanych dla niego któryś raz z kolei egzaminach na wydział filozofii. Tak zaczęła się nasza znajomość, która trwała ponad dziesięć lat. Jak powiedziałem egzamin, na którym się poznaliśmy, nie był jego pierwszym i jak później przez lata całe się okazywało, nie był też ostatnim. Regularnie rok po roku przystępował do nich z nadzieją, że tym razem musi się udać. Nie umiem powiedzieć dlaczego okazywały się dla niego barierą nie do pokonania. Miał znajomych wśród wielu pokoleń studentów i czasami pojawiał się na niektórych wykładach. Było w jego umyśle coś, co jakby z góry skazywało go na niepowodzenie. Nie potrafiłbym sprecyzować co to było takiego. Czasami wydawało mi się, że został skazany na swoje życie wyrokiem jakiegoś kapturowego trybunału za nigdy nie popełnione zbrodnie. Wynajmował coraz to inne mieszkania, a właściwie to pojedyncze pokoje w nich i rokrocznie po nieudanych egzaminach rozpoczynał naukę angielskiego i francuskiego, z której po kilku miesiącach rezygnował, nie mogąc pogodzić tego z fizyczną pracą, kulturystycznymi ćwiczeniami i nauką tańca towarzyskiego. Był absolutnym wręcz abstynentem i nie używał przekleństw. Był też wielkim miłośnikiem teatru, filmu i dobrej piosenki. Żadna znacząca premiera teatralna, jak również rozmaite przeglądy filmowe nie mogły się bez niego odbyć. Był też świadkiem na moim pierwszym ślubie i spędzał ze mną każde święta. Podczas swojej egzaminacyjnej odysei poznał wiele osób, które podobnie jak mnie zaintrygował jego niezrozumiały upór i wytrwałość. Byli wśród nich znani potem aktorzy, późniejsi absolwenci filozofii i kilku psychologów. Rozpaczliwie usiłowałem mu pomóc. Raz nawet podrzuciłem mu pisemną pracę egzaminacyjną, nie traktując tego w żadnym razie jako godnego potępienia oszustwa. Przekonałem lekarza ze szpitala, w którym się znalazł po groźnie wyglądającej awarii kesonu na Wiśle, aby ze względu na wyjątkowość całej sytuacji pozostawił go w szpitalnym łóżku na kilka miesięcy, w czasie których mógłby spokojnie przygotować się do następnych egzaminów. Pani profesor, z którą byłem zaprzyjaźniony, miała przewodzić egzaminacyjnej komisji i zgodziła się ze mną, że należy go przyjąć na studia chociażby ze względów terapeutycznych. Oczywiście zakładaliśmy, że lata zaprawy w egzaminacyjnych bojach oraz kilkumiesięczny obóz kondycyjny zorganizowany w szpitalu muszą przynieść jakieś efekty. Niestety było jak zwykle. Komisja egzaminacyjna usiłująca dociec poziomu wiedzy kandydata została przez niego potraktowana wrogo. Nie krył swego oburzenia faktem, że komisji nie wystarczył pierwszy rzut oka na przyjęcie go w poczet studentów. Byłem też o krok od zameldowania go u pewnej starszej osoby w zamian za drobną pomoc w zakupach i sprzątaniu. Na żadne ze spotkań finalizujących transakcję nie dotarł tłumacząc, że za każdym razem od zapukania do drzwi dzielił go jeden mały krok, od zrobienia którego coś go powstrzymywało. Starsza pani kilka miesięcy później umarła i sprawa przestała być aktualna.

W międzyczasie został jednym z laureatów festiwalu piosenki francuskiej, mechanicznie ucząc się tekstów piosenek z przesłuchiwanych płyt. Zaraz potem wygrał wojewódzkie eliminacje do finałowego koncertu na festiwalu piosenki radzieckiej i napisano o tym w najpoczytniejszym ówcześnie dzienniku. Kierownik hotelu pracowniczego, w którym wtedy mieszkał, uznał go za artystę i w związku z tym przydzielił mu jednoosobowy pokój. Tak się złożyło, że w tym czasie wyszedłem z więzienia. Zapytał mnie, co ma dalej robić, ponieważ nie chciałby uczestniczyć w imprezie kojarzonej wtedy jednoznacznie z wyraźnym wyborem politycznym. Namawiałem go, aby nie brał pod uwagę tego typu wątpliwości, tym bardziej, że w całym swoim dotychczasowym życiu był od takich spraw bardzo daleko. Mimo to jednak zrezygnował. Zacząłem nawet podejrzewać, że może cierpi na jakąś szlachetną odmianę masochizmu, choć nie można też wykluczyć odbywania pokuty za nigdy niepopełnione grzechy, popełnione kiedyś na jego rachunek. Mógł w jakiś niezrozumiały sposób uznać je po prostu za swoje, co nie byłoby wcale dziwne, zważywszy jego krystaliczną wręcz uczciwość. Nie mogłem tylko zrozumieć różnego rodzaju złośliwość. Nie chciałem tego tłumaczyć sobie w najprostszy z możliwych sposobów, więc nic na ten temat nie sądziłem. W jakiś tam sposób jednak go zdradziłem, nie mając dłużej siły na opiekuńczy stosunek. W pewnym momencie zniknął mi z oczu i nie wiem co się z nim teraz dzieje. Często o nim myślę i nie jest mi zbyt przyjemnie. Na pewno spotkam go tam, gdzie muszę udać się wbrew własnej woli. Łudzę się cały czas nadzieją, że los się wreszcie do niego uśmiechnął, jak to zdarza się w baśniach. Mam też nadzieję, że wszystko mi wybaczy. Jeśli nie, będę go doskonale rozumiał. Należy więc bez wątpienia do analizy jego przypadku zastosować sylogizm najdoskonalszy z nam znanych, należący do grupy tych czterech, do których sprowadza się wszystkie inne, aby nabrały jakiejkolwiek wartości. Stosowane wcześniej Baroco i Camestres nie są tu oczywiście żadnymi wyjątkami. Użyjmy więc z pełnym przekonaniem trybu Barbara, który powinien brzmieć następująco:

Wszystko co tylko istnieje musi posiadać prawo do szczęścia

A ludzie niewątpliwie istnieją

Więc wszyscy ludzie bez wyjątku takie prawa posiadają.

Kiedy używamy tego trybu powinniśmy wiedzieć, że jego doczesna doskonałość najdoskonalsza nie jest. To znaczy wśród dobrze nam znanych nic nie może odebrać mu palmy pierwszeństwa. Od wieków krąży po świecie uporczywa pogłoska o istnieniu sylogizmu z racji swej doskonałości zwanego złotym. Podobno jego konstrukcja pozwala, niezależnie od treści użytych przesłanek, wysnuć wnioski uchylające zasłony skrywające tajemnice i paradoksy wszystkich możliwych światów. Tę tajemnicę znało tylko kilka osób, w tym jedna kobieta. Tylko tyle wiadomo jest na jej temat.

Mówiono kiedyś, że budowę i szczegółową konstrukcję Złotego Sylogizmu mógł poznać ósmy w kolejności wielki mistrz Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona Odon de Saint-Amand. Boży pomazaniec Filip Piękny, skazując w 1314 roku ostatniego mistrza Jakuba de Molay na stos, nigdy nie zdradził, że prawdziwym powodem rozwiązania zakonu i męczeńskiej śmierci jego mistrza była chęć wydarcia tajemnicy sylogizmu. Jakubowi w ostatniej drodze towarzyszył Galfryd de Charney, którego również oddano na pastwę ognia. W rzeczywistości żaden z wielkich mistrzów nie mógł tej tajemnicy znać, ponieważ gdyby było inaczej, rzekomo ją znający Odon natychmiast rozwiązałby zakon, w celu uniknięcia mającego nastąpić sto kilkadziesiąt lat później okrutnego końca swoich braci. Podejrzewam, że tylko jeden człowiek mający jakąkolwiek styczność z templariuszami mógł znać tę tajemniczą formułę rozumowania. Mógł być nim Bernard z Clairvaux z zakonu cystersów, obecny na synodzie w Troyes w 1128 roku, gdzie podjęto decyzję o namaszczeniu rycerskiego zakonu obrońców świątyni Salomona zwanej Templum, z czego wywiedziono później powszechnie używaną nazwę. Bernard był jednym z czterech najbardziej aktywnych uczestników tego synodu. Pozostałymi byli: Szczepan Harding, opat cystersów z Citeaux, gdzie śluby swe składał Bernard, następnie Jan II z łaski panującego wtedy Ludwika VI biskup Orleanu, oraz serdeczny przyjaciel Bernarda hrabia Tybald z Szampanii, możny protektor Piotra Abelarda.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

:-))) Mateuszu! jedyne co potrafię z Twoimi sylogizmami zrobić, to zapomnieć o nich :-))Noo, chyba że zgodnie z Twoją sugestią użyję trybu Barbara, jedynego przydatnego w zmaganiu się z zawiłością rzeczy. Ukazałeś mi otchłań mojej niewiedzy!

Mateusz pisze...

tego właśnie nauczał Sokrates! :)

Anonimowy pisze...

...z mizernym skutkiem raczej :)))

Mateusz pisze...

to się jeszcze okaże! ;)

Anonimowy pisze...

hi, new to the site, thanks.