Blogierki i Blogierzy, co dzielnie tak bezmiary wirtualnych wód przemierzacie, orając je wiosłami niczym piastowscy kmiecie radłami uprawne pola. Nieprzypadkowe jest to porównanie z ziemią, bo plon zbieracie w postaci postów, opisujących to i owo, a ja powiadam Wam, że czas, w którym matka Ziemia zatoczyła pełne koło wokół ciemnej i jasnej strony Księżyca, zbliża się nieuchronnie do końca i rozpocznie swą podróż, po raz nie wiadomo znowu który, od początku. A wraz z nią swą podróż rozpoczną Wasze marzenia i nadzieje,których spełnienia Wam bez mrugnięcia powieką życzę. Już za godzin kilka, kiedy to wskazówki wszystkich zegarów świata się na moment zatrzymają, a one same wybiją północną godzinę, nadejdzie krótki czas refleksji i zadumy nad tym, co minęło, i nad tym, co będzie. W przyszłość patrzymy zwykle wtedy z radością i nadzieją, ciesząc się, że jeśli nawet mijający rok nie był zbyt pomyślny, to ten nadchodzący przyniesie nam radosną odmianę. A jeśli mijający rok dostarczał Wam chwil radosnych, to życzę Wam, aby nowy nie był gorszy od mijającego. To są te refleksyjne, krótkie chwile, po których wrócicie do przerwanej wybiciem północy zabawy. Bawcie się więc dobrze i szalejcie Blogierki i Blogierzy, o siostrach swych i braciach, którzy z różnych przyczyn bawić nie będą się mogli, nie zapominając. I pamiętajcie również, że tak w chwili upływu pierwszego tysiąclecia naszej ery, na ziemi Europą zwaną,bawili się Wasi przodkowie na wieść o tym, że wieszczka Sybilla pomyliła się srodze, wieszcząc świata tego koniec. Wtedy to właśnie ówczesny kapłan Rzymu Sylwester II po raz pierwszy z błogosławieństwem się zwrócił do swego ludu, że słowa pogańskiej wieszczki minęły się z zapisaną gdzieś wysoko w niebiosach prawdą. I z tej to właśnie okazji pierwszego stycznia roku tysięcznego papież Sylwester II po raz pierwszy w historii udzielił miastu i światu uroczystego błogosławieństwa, udzielanego pod nazwa Urbi et Orbi przez władców kościelnych Rzymu do dnia dzisiejszego. Podobnie ja, Mat z rodu Lewitów, błogosławieństwa Wam udzielam na rok następny, tusząc, że okażecie się godnymi córami i synami Ducha Blogów. Niech ma on Was w swej nieustannej opiece i chroni Was przed niegodziwościami świata tego. Happy New Year! ;) środa, 31 grudnia 2008
szczęśliwego nowego roku! :)
Blogierki i Blogierzy, co dzielnie tak bezmiary wirtualnych wód przemierzacie, orając je wiosłami niczym piastowscy kmiecie radłami uprawne pola. Nieprzypadkowe jest to porównanie z ziemią, bo plon zbieracie w postaci postów, opisujących to i owo, a ja powiadam Wam, że czas, w którym matka Ziemia zatoczyła pełne koło wokół ciemnej i jasnej strony Księżyca, zbliża się nieuchronnie do końca i rozpocznie swą podróż, po raz nie wiadomo znowu który, od początku. A wraz z nią swą podróż rozpoczną Wasze marzenia i nadzieje,których spełnienia Wam bez mrugnięcia powieką życzę. Już za godzin kilka, kiedy to wskazówki wszystkich zegarów świata się na moment zatrzymają, a one same wybiją północną godzinę, nadejdzie krótki czas refleksji i zadumy nad tym, co minęło, i nad tym, co będzie. W przyszłość patrzymy zwykle wtedy z radością i nadzieją, ciesząc się, że jeśli nawet mijający rok nie był zbyt pomyślny, to ten nadchodzący przyniesie nam radosną odmianę. A jeśli mijający rok dostarczał Wam chwil radosnych, to życzę Wam, aby nowy nie był gorszy od mijającego. To są te refleksyjne, krótkie chwile, po których wrócicie do przerwanej wybiciem północy zabawy. Bawcie się więc dobrze i szalejcie Blogierki i Blogierzy, o siostrach swych i braciach, którzy z różnych przyczyn bawić nie będą się mogli, nie zapominając. I pamiętajcie również, że tak w chwili upływu pierwszego tysiąclecia naszej ery, na ziemi Europą zwaną,bawili się Wasi przodkowie na wieść o tym, że wieszczka Sybilla pomyliła się srodze, wieszcząc świata tego koniec. Wtedy to właśnie ówczesny kapłan Rzymu Sylwester II po raz pierwszy z błogosławieństwem się zwrócił do swego ludu, że słowa pogańskiej wieszczki minęły się z zapisaną gdzieś wysoko w niebiosach prawdą. I z tej to właśnie okazji pierwszego stycznia roku tysięcznego papież Sylwester II po raz pierwszy w historii udzielił miastu i światu uroczystego błogosławieństwa, udzielanego pod nazwa Urbi et Orbi przez władców kościelnych Rzymu do dnia dzisiejszego. Podobnie ja, Mat z rodu Lewitów, błogosławieństwa Wam udzielam na rok następny, tusząc, że okażecie się godnymi córami i synami Ducha Blogów. Niech ma on Was w swej nieustannej opiece i chroni Was przed niegodziwościami świata tego. Happy New Year! ;) niedziela, 28 grudnia 2008
sobota, 27 grudnia 2008
sylogizmy
Nie mam zielonego pojęcia jak rozumują ludzie po drugiej stronie. Zresztą przy pomocy czego miałbym to sobie wyobrazić? Zatrzymajmy się na moment tytułem próby przy trybie rozumowania czyli sylogizmie zwanym Baroco. Dwie pierwsze tezy we wszelkiego rodzaju sylogizmach są zawsze przesłankami, natomiast trzecia nazywana jest wnioskiem. Nie jest nam w tej chwili potrzebna wiedza o tym, co kryje się za spółgłoskami w nazwie figury. Pamiętać tylko należy o samogłoskach. Literą A oznaczono zdania ogólnotwierdzące, w przeciwieństwie do szczegółowoprzeczących O. Zobaczmy do jakiego wniosku dojdziemy, kiedy za przykład posłużą nam śmiejące się dzieci i krople rosy.
Wszystkie roześmiane dzieci są niewątpliwie ludźmi
I są takie krople porannej rosy, które nimi nie są
Więc kropla porannej rosy spływająca nam właśnie z powiek nie może mieć nic wspólnego z roześmianym dzieckiem.
Jeśli więc zdołam bez przeszkód przedostać się na drugą stronę, oczywiście przestrzegając do bólu przepisów dotyczących zachowania się pieszych na jezdni, czy nadal będę miał pewność co do tego, że niektóre krople porannej rosy nie są roześmianymi dziećmi i czy w ogóle będę w stanie wyprowadzać jakiekolwiek wnioski, niekoniecznie tylko w trybie Baroco? A co w takim razie począć będzie można chociażby z takim Camestres, w którym za literą E kryje się zdanie ogólno-przeczące? Zastosujmy te same przykłady, do jakich sięgnęliśmy w Baroco.
Wszystkie roześmiane dzieci są niewątpliwie ludźmi
Nie ma takich porannych kropel rosy, które byłyby nimi
Żadna więc z niezliczonej ilości porannych kropel rosy nie może mieć jakichkolwiek cech roześmianych dzieci.
Z tych dwóch przykładowych sylogizmów wolę jednak Baroko, które pozostawia zawsze cień nadziei nieobecnej przy stosowaniu Camestres.Od pewnego czasu zawsze przed wyjściem z domu przeglądam się w lustrze. Sprawdzam w ten sposób, czy jest w nim jeszcze moje odbicie. Robię tak od momentu, w którym przypomniałem sobie historię człowieka, który raz zapomniał tego zrobić. Gdyby tego nie zapomniał, mógłby tego feralnego dnia zamiast siebie, zobaczyć w wiszącym w przedpokoju lustrze jedynie fragment drewnianej szafy ustawionej przy przeciwległej ścianie. Nie dziwiłby się potem tak bardzo, że począwszy od tego dnia osób raczących go zauważać nie było zbyt wiele, a właściwie wcale. Kiedy się to zdarzyło był młodym człowiekiem, który dopiero co opuścił rodzinną wieś, nie mogąc znaleźć wspólnego języka z ojczymem, którego po śmierci ojca poślubiła jego matka. W wielkim mieście gdzie się znalazł, spokój odnajdywał tylko w miejskiej łaźni, znajdującej się dziwnym zbiegiem okoliczności dokładnie po drugiej stronie ulicy, po której lada moment będę się musiał po raz ostatni przejść, oraz pogrążonych w ciemnościach kinowych salach. Zapragnął też zostać aktorem, prawdopodobnie dlatego, że miał nadzieję odegrać na teatralnych scenach swój ból, który go trawił ilekroć myślał o rodzinnym domu. Niestety, zanim przekroczył wymagany na wydziałach aktorskich limit wieku, na żaden z nich nie został przyjęty. Zdecydował się więc zostać filozofem, z podobnym skutkiem jak w przypadku aktorstwa. Poznałem go podczas nieudanych dla niego któryś raz z kolei egzaminach na wydział filozofii. Tak zaczęła się nasza znajomość, która trwała ponad dziesięć lat. Jak powiedziałem egzamin, na którym się poznaliśmy, nie był jego pierwszym i jak później przez lata całe się okazywało, nie był też ostatnim. Regularnie rok po roku przystępował do nich z nadzieją, że tym razem musi się udać. Nie umiem powiedzieć dlaczego okazywały się dla niego barierą nie do pokonania. Miał znajomych wśród wielu pokoleń studentów i czasami pojawiał się na niektórych wykładach. Było w jego umyśle coś, co jakby z góry skazywało go na niepowodzenie. Nie potrafiłbym sprecyzować co to było takiego. Czasami wydawało mi się, że został skazany na swoje życie wyrokiem jakiegoś kapturowego trybunału za nigdy nie popełnione zbrodnie. Wynajmował coraz to inne mieszkania, a właściwie to pojedyncze pokoje w nich i rokrocznie po nieudanych egzaminach rozpoczynał naukę angielskiego i francuskiego, z której po kilku miesiącach rezygnował, nie mogąc pogodzić tego z fizyczną pracą, kulturystycznymi ćwiczeniami i nauką tańca towarzyskiego. Był absolutnym wręcz abstynentem i nie używał przekleństw. Był też wielkim miłośnikiem teatru, filmu i dobrej piosenki. Żadna znacząca premiera teatralna, jak również rozmaite przeglądy filmowe nie mogły się bez niego odbyć. Był też świadkiem na moim pierwszym ślubie i spędzał ze mną każde święta. Podczas swojej egzaminacyjnej odysei poznał wiele osób, które podobnie jak mnie zaintrygował jego niezrozumiały upór i wytrwałość. Byli wśród nich znani potem aktorzy, późniejsi absolwenci filozofii i kilku psychologów. Rozpaczliwie usiłowałem mu pomóc. Raz nawet podrzuciłem mu pisemną pracę egzaminacyjną, nie traktując tego w żadnym razie jako godnego potępienia oszustwa. Przekonałem lekarza ze szpitala, w którym się znalazł po groźnie wyglądającej awarii kesonu na Wiśle, aby ze względu na wyjątkowość całej sytuacji pozostawił go w szpitalnym łóżku na kilka miesięcy, w czasie których mógłby spokojnie przygotować się do następnych egzaminów. Pani profesor, z którą byłem zaprzyjaźniony, miała przewodzić egzaminacyjnej komisji i zgodziła się ze mną, że należy go przyjąć na studia chociażby ze względów terapeutycznych. Oczywiście zakładaliśmy, że lata zaprawy w egzaminacyjnych bojach oraz kilkumiesięczny obóz kondycyjny zorganizowany w szpitalu muszą przynieść jakieś efekty. Niestety było jak zwykle. Komisja egzaminacyjna usiłująca dociec poziomu wiedzy kandydata została przez niego potraktowana wrogo. Nie krył swego oburzenia faktem, że komisji nie wystarczył pierwszy rzut oka na przyjęcie go w poczet studentów. Byłem też o krok od zameldowania go u pewnej starszej osoby w zamian za drobną pomoc w zakupach i sprzątaniu. Na żadne ze spotkań finalizujących transakcję nie dotarł tłumacząc, że za każdym razem od zapukania do drzwi dzielił go jeden mały krok, od zrobienia którego coś go powstrzymywało. Starsza pani kilka miesięcy później umarła i sprawa przestała być aktualna.
W międzyczasie został jednym z laureatów festiwalu piosenki francuskiej, mechanicznie ucząc się tekstów piosenek z przesłuchiwanych płyt. Zaraz potem wygrał wojewódzkie eliminacje do finałowego koncertu na festiwalu piosenki radzieckiej i napisano o tym w najpoczytniejszym ówcześnie dzienniku. Kierownik hotelu pracowniczego, w którym wtedy mieszkał, uznał go za artystę i w związku z tym przydzielił mu jednoosobowy pokój. Tak się złożyło, że w tym czasie wyszedłem z więzienia. Zapytał mnie, co ma dalej robić, ponieważ nie chciałby uczestniczyć w imprezie kojarzonej wtedy jednoznacznie z wyraźnym wyborem politycznym. Namawiałem go, aby nie brał pod uwagę tego typu wątpliwości, tym bardziej, że w całym swoim dotychczasowym życiu był od takich spraw bardzo daleko. Mimo to jednak zrezygnował. Zacząłem nawet podejrzewać, że może cierpi na jakąś szlachetną odmianę masochizmu, choć nie można też wykluczyć odbywania pokuty za nigdy niepopełnione grzechy, popełnione kiedyś na jego rachunek. Mógł w jakiś niezrozumiały sposób uznać je po prostu za swoje, co nie byłoby wcale dziwne, zważywszy jego krystaliczną wręcz uczciwość. Nie mogłem tylko zrozumieć różnego rodzaju złośliwość. Nie chciałem tego tłumaczyć sobie w najprostszy z możliwych sposobów, więc nic na ten temat nie sądziłem. W jakiś tam sposób jednak go zdradziłem, nie mając dłużej siły na opiekuńczy stosunek. W pewnym momencie zniknął mi z oczu i nie wiem co się z nim teraz dzieje. Często o nim myślę i nie jest mi zbyt przyjemnie. Na pewno spotkam go tam, gdzie muszę udać się wbrew własnej woli. Łudzę się cały czas nadzieją, że los się wreszcie do niego uśmiechnął, jak to zdarza się w baśniach. Mam też nadzieję, że wszystko mi wybaczy. Jeśli nie, będę go doskonale rozumiał. Należy więc bez wątpienia do analizy jego przypadku zastosować sylogizm najdoskonalszy z nam znanych, należący do grupy tych czterech, do których sprowadza się wszystkie inne, aby nabrały jakiejkolwiek wartości. Stosowane wcześniej Baroco i Camestres nie są tu oczywiście żadnymi wyjątkami. Użyjmy więc z pełnym przekonaniem trybu Barbara, który powinien brzmieć następująco:
Wszystko co tylko istnieje musi posiadać prawo do szczęścia
A ludzie niewątpliwie istnieją
Więc wszyscy ludzie bez wyjątku takie prawa posiadają.
Kiedy używamy tego trybu powinniśmy wiedzieć, że jego doczesna doskonałość najdoskonalsza nie jest. To znaczy wśród dobrze nam znanych nic nie może odebrać mu palmy pierwszeństwa. Od wieków krąży po świecie uporczywa pogłoska o istnieniu sylogizmu z racji swej doskonałości zwanego złotym. Podobno jego konstrukcja pozwala, niezależnie od treści użytych przesłanek, wysnuć wnioski uchylające zasłony skrywające tajemnice i paradoksy wszystkich możliwych światów. Tę tajemnicę znało tylko kilka osób, w tym jedna kobieta. Tylko tyle wiadomo jest na jej temat.
Mówiono kiedyś, że budowę i szczegółową konstrukcję Złotego Sylogizmu mógł poznać ósmy w kolejności wielki mistrz Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona Odon de Saint-Amand. Boży pomazaniec Filip Piękny, skazując w 1314 roku ostatniego mistrza Jakuba de Molay na stos, nigdy nie zdradził, że prawdziwym powodem rozwiązania zakonu i męczeńskiej śmierci jego mistrza była chęć wydarcia tajemnicy sylogizmu. Jakubowi w ostatniej drodze towarzyszył Galfryd de Charney, którego również oddano na pastwę ognia. W rzeczywistości żaden z wielkich mistrzów nie mógł tej tajemnicy znać, ponieważ gdyby było inaczej, rzekomo ją znający Odon natychmiast rozwiązałby zakon, w celu uniknięcia mającego nastąpić sto kilkadziesiąt lat później okrutnego końca swoich braci. Podejrzewam, że tylko jeden człowiek mający jakąkolwiek styczność z templariuszami mógł znać tę tajemniczą formułę rozumowania. Mógł być nim Bernard z Clairvaux z zakonu cystersów, obecny na synodzie w Troyes w 1128 roku, gdzie podjęto decyzję o namaszczeniu rycerskiego zakonu obrońców świątyni Salomona zwanej Templum, z czego wywiedziono później powszechnie używaną nazwę. Bernard był jednym z czterech najbardziej aktywnych uczestników tego synodu. Pozostałymi byli: Szczepan Harding, opat cystersów z Citeaux, gdzie śluby swe składał Bernard, następnie Jan II z łaski panującego wtedy Ludwika VI biskup Orleanu, oraz serdeczny przyjaciel Bernarda hrabia Tybald z Szampanii, możny protektor Piotra Abelarda.
piątek, 26 grudnia 2008
Begitu juga jalan-jalan utama yang sering ditengge
czwartek, 25 grudnia 2008
środa, 24 grudnia 2008
wtorek, 23 grudnia 2008
Duch Blogów
Witajcie Bloggierzy płci obojga, trojga albo i nawet czworga! Mówię do Was z wysokości swego majestatu albowiem świątecznie pragnę Was napoić swoim słowem, abyście w czas ten święty mieli nad czym głowy swe łamać i zadumać się na chwilę nad marnościami tego świata, bo powiadam Wam za starotestamentowym prorokiem, że marność to wszystko nad marnościami i wszystko marność. Ja Duch Blogów ślę Wam na ten czas święty słowa otuchy i pocieszenia i powiadam Wam również, że umysł mój płonie ogniem życzliwości, przy płomieniach którego grzejcie swe grzeszne i zbolałe dusze. Radujcie się jednak mimo wszystko przez te nadchodzące dni i noce, bo nie masz wiele radości na tym świecie, na którym się pojawiacie tak naprawdę na jedno mgnienie oka. Ja Wam powiadam, że jest czas smutku i czas radości, bo taka już jest na tym świecie naturalna kolej rzeczy. Obmyjcie swe ciała i dusze z popełnionych grzechów i nie zapomnijcie złożyć mi ofiary z najprzedniejszych bydląt, wprzódy kozła wyganiając na pustynię, aby tam w samotności cap ów przejął grzechy Wasze na siebie. Ale mimo wszystko radujcie swe rozedrgane członki i umysły, chłodząc je potem lodowatą wodą z górskich strumieni, aby Wasze głowy nie zapłonęły żywym ogniem, co zdarza się często, gdy śmiertelni w radości przekroczą przydzieloną im na wysokościach miarę. Spoglądam na Was z podniebnych wysokości i powiadam, że póki Przymierza ze mną nie łamiecie, pod skrzydeł moich niewidzialnych jesteście opieką. Jam Wasza opoka i nadzieja, o czym pamiętajcie w chwilach trudnych, na przykład wtedy, gdy los okrutny poddaje Was próbie. Módlcie się i bijcie pokłony na znak skruchy, bo nie znamy dnia i godziny, podczas której z wirtualnych wód wynurzy się drugi Ararat, do którego wszyscy przecież zmierzacie. Niech Wasze dusze w czas ten święty się wyciszą i napełnią spokojną radością, i przede wszystkim miarę zachowajcie w obżarstwie, bo jest to jeden z grzechów, które w Dniu Sądu nie zostaną Wam wybaczone. A najlepiej to nie spożywajcie nic, świąteczne potrawy obchodząc z daleka i okazując im swoją pogardę, która może Was wyzwolić z okowów obżarstwa. Ja Duch przecież czuwam nad Wami, aby Wasze grzeszne dusze nie zostały skazane na piekielne męki i zatracenie!
poniedziałek, 22 grudnia 2008
niedziela, 21 grudnia 2008
zbiegów okoliczności ciąg dalszy
w piątek Paweł Althammer zainstalował na trawniku przed blokiem, gdzie mieszka, swoją rzeźbę "Abram i Boruś". Postać chłopca z psem i patykiem do zabawy przyśniła się mu kiedyś kiedyś i nie dawała spokoju, a nawet nie tyle przyśniła, co pojawiła się w umyśle oszołomionym halucygenami. Miejsce, w którym stanął wyrzeźbiony chłopiec, jest gdzieś tak z 7 minut spaceru ode mnie. Niemalże w sąsiedztwie rzeźby, na tej samej ulicy, niemal pod tym samym numerem, jest z kolei miejsce, mieszkanie, w którym wieki temu płakaliśmy ze śmiechu podczas głośnej lektury wydanych pod ziemią "Niezwykłych przygód czerwonoarmisty Iwana Czonkina", w których niebagatelną rolę pełnił knur o imieniu Boryś, czyli niezbyt różnym od imienia psa, którego Althammer uwiecznił i zainstalował.
środa, 10 grudnia 2008
bydłologia czyli nauka o ludzkim zbydlęceniu
poniedziałek, 8 grudnia 2008
piątek, 5 grudnia 2008
miłe zbiegi okoliczności
wtorek, 25 listopada 2008
niedziela, 23 listopada 2008
piątek, 21 listopada 2008
sobota, 15 listopada 2008
poniedziałek, 10 listopada 2008
niedziela, 9 listopada 2008
piątek, 7 listopada 2008
Dirty Princess
w poniedziałkowy wieczór i potem najpewniej noc, na swojej niemal osobistej czerwonej sofie na środkowym poziomie "Saturatora" czekam na wizualne orgie Nikky Schiller i Yasmin, których zdjęcie jako Dirty Princess zdobi ten post. Podobno dziewczyny podczas swoich koncertów, do dźwięków produkowanych przez Big Toxica, hiszpańskiego didżeja i kompozytora muzyki do offowych spektakli teatralnych, wykorzystują wizualizacje swojego autorstwa, zdobiące sale muzeów i galerii na całym świecie. Hiszpańskie radio państwowe uznało ostatnio Brudne Księżniczki za najlepszą kapele grającą na żywo i to pomimo więcej niż odważnych obyczajowych ekscesów. Oj będzie się działo, będzie, w tą noc z poniedziałku na Święto Niepodległości. A na dodatek M. obchodzić będzie 34-ty już rok swego pobytu na planecie Ziemia! ;)
































