wtorek, 6 listopada 2007

dzień pięćdziesiąty czwarty

Coś się mi żółwie pozalęgały w głowie, najpierw ten eleacki, ścigany daremnie przez Achillesa, a potem taki jeden z Chicago, kolorowy dziwnie, co pewnego razu normalnie przemknął przez podwórko jak nie żółw, aż pogoniłem za nim w krzaki, żeby upewnić się, czy to rzeczywiście żółw. No i rzeczywiście był to żółw wielkości małego kota. Nie dość, że pomykał szybko, to jeszcze na wyprostowanych nogach. Mutant cholerny, zaburzył mi na długo wizję żółwi przemieszczających się leniwie i statecznie. I myślę tak sobie jeszcze, że dogoniłem gada, a Achilles w aporii Zenona nie! :)Żółwie żółwiami, zwierzaki na ogół sympatyczne, jest coś w nich takiego, co każe podejrzewać posiadanie przez nie smoczych przodków. Może skorupy ich szylkretowe to pozostałość skarlała i skamieniała smoczych skrzydeł, świst których zwiastował zbliżanie się ziejących ogniem bestii, które tak naprawdę bestiami nie były. To ludzie w swoich spłoszonych umysłach uznali je za stworzenia groźne, niosące śmierć i zniszczenie, a one tak naprawdę próbowały nam przekazać starożytną mądrość, zbieraną skrzętnie od zarania tego świata.

2 komentarze:

dorocik pisze...

Z tymi żółwiami, to tajemnicza sprawa... Hm... Niby takie powolne, a jednak... tak... Niektóre, np. noszą na swoim grzbiecie cały świat... choćby u Pratchete'a. No, ale tylko w świeci krasnali, gargulców, troli... i ludzi.

Mateusz pisze...

krasnale, gargulce i trole są wśród nas, tylko rzadko kiedy można je zobaczyć! :)