czwartek, 15 listopada 2007

dzień sześćdziesiąty trzeci

I pomyśleć, że jeszcze w XIX wieku kreatura i stworzenie były synonimami, podobnie zresztą jak bestia i zwierzę, czy ciemnota i ciemność. Te kreatury, bestie czy ciemnota skądinąd niezwykle smaczne i soczyste, ze zbioru moich ulubionych. Zwierzę zresztą też. Stosowanie ich dzisiaj w starym znaczeniu dostarcza wiele uciechy, wystarczy na przykład wyobrazić sobie te określenia w stosunku do naszych stworów domowych w rodzaju psów, kotów czy morskich świnek. :) Dobre jest też bydlę, o ile nie jest używane na określenie zdziczałej krowy czy utytłanej w błocie świni. Wtedy pasuje jak ulał, podobnie zresztą jak w przypadku zbydlęconych osobników, nominalnie tylko przynależnych do gatunku homo sapiens. Nie do końca rozumiem, że tak zwane prawa człowieka muszą w sposób bezwzględny przysługiwać wszystkim dwunożnym. Rodzi to często dokuczliwy dysonans, bowiem na miano człowieka każdy z nas z osobna powinien zasłużyć swoim postępowaniem. Sytuacja, w której człowieczeństwo jest automatycznie dziedziczone przez sam fakt przyjścia na świat jako istota człekokształtna, jest analogiczna do nabywania niedostępnych innych ludziom praw poprzez fakt urodzenia się w klasie uprzywilejowanej, jak to miało miejsce w przypadku szlachectwa chociażby. Nie wiedzieć czemu ten drugi przypadek jest w większości społeczeństw czy środowisk niezbyt akceptowany, a ten pierwszy, związany z automatycznym nabywaniem człowieczeństwa, już nie. Miejmy nadzieję, że świat dojrzeje do racjonalnego rozwiązania tej kwestii ;)





Brak komentarzy: