środa, 7 listopada 2007

dzień pięćdziesiąty piąty

Władca Pogody posłał na nas hufce deszczu, wiatru i chłodu, a my nędzne wobec jego potęgi robaki przemykamy się tchórzliwie po ulicach, rozpaczliwie szukając schronienia. Na nic nasze mądrości nawet z gatunku tych najprzedniejszych, jedno skinienie dłoni nawet najpośledniejszego z bogów i widać, co znaczymy we wszechświecie. Tyle co nic. I tak już będzie aż po kres dni nie tylko naszych, ale tych wszystkich, co przyjdą po nas. Może rację miał Pascal, że uwierzyć jest bezpieczniej? Nigdy nie dowiem się, co sądził na ten temat Achilles Rosenkranz, ani co tak naprawdę myślał w domu dla psychicznie i nerwowo chorych milczący aż do śmierci Ezra Pound, kiedy być może ktoś scenicznym szeptem przeczytał mu początek Canto XCIII, brzmiącej tak oto:

The autumn leaves blow from my hand,

agitante calescemus...

and the wind cools toward autumn.
Lux in diafana,
Creatrix,
oro.

Brak komentarzy: