poniedziałek, 26 listopada 2007

dzień siedemdziesiąty pierwszy

W każdej upływającej sekundzie cisza wokół nas, niczym galaktyka, której widmo świetlne przesuwa się bezlitośnie ku czerwieni, coraz bardziej się oddala. Jako, że przyroda nie znosi próżni, ledwo co opuszczone przez nią tereny natychmiast zajmują hałaśliwe mutanty psychosomatyczne najprzeróżniejszej maści. Hałas, obok niezniszczalnych śmieci i samochodów, opanował współczesne miasta, spychając ludzi do mało ważnego dodatku, ledwie tolerowanego przez wyżej wymienione plagi. Tu nie ma nawet najmniejszych wątpliwości, że albo my, albo te zakały ludzkiego rodu. Jak na razie szala zwycięstwa wyraźnie jest przechylona w kierunku plugawstwa i obrzydliwstwa. Wychylają się jak deux ex machina zza wszystkich możliwych rogów i wlepiają w nas swe świdrujące ślepia. Czegoś od nas chcą, a podejrzewać można, że same do końca nie wiedzą co. Oczywiście nie należy tu doszukiwać się najmniejszych nawet śladów dosłowności, bo gdyby była, to tylko lekarz od głowy natychmiast powinien być ordynowany. :)

Brak komentarzy: