sobota, 10 listopada 2007

dzień pięćdziesiąty ósmy

Przywołany do porządku przenikliwym gwizdem berlińskiego Czajnika, stawiam się karnie z pustką w głowie, nerwowo się w nią drapiąc i równie nerwowo przestępując z nogi na nogę, co jak wszystkim wiadomo, widomym znakiem jest konfuzji i spłoszenia :)
Dzień jak nie co dzień, bo z leśnym spacerem i niepokojem o jutrzejszy, w popołudnie którego trza się stawić na odsłanianie tablic pamiątkowych po roku owym, co przyniósł nam tyle radości. Do czego to doszło, że człowiek niepostrzeżenie dla samego siebie stał się w miniaturowym wymiarze częścią historii i to historii pisanej z dużej litery. Jeszcze trochę, choć takie propozycje przecież już były, na lekcjach historii zaczną w szkołach pokazywać :)
I to by na tyle było na dziś, które nieubłaganie zmierza do swego końca. To dziś było spokojne, wyciszone, łagodne. Nie jestem do końca pewien, czy taka codzienność byłaby do zniesienia :)

Brak komentarzy: