środa, 14 listopada 2007

dzień sześćdziesiąty drugi

Och, zatęskniłem do nocnych seansów z muzyką płynącą ze szlachetnych w kształcie, wykończonych skórą wiekowych słuchawek, podłączonych do wieży. Środek nocy, pogaszone światła, dobra herbata z papierosem, i słuchanie tego, na co tylko przychodzi ochota i co naturalnie jest na półkach z płytami. Po dwie, trzy godziny, a potem zasypianie z dźwiękami zapisanymi w pamięci. W takich chwilach wszystkie kłopoty i problemy stawały się mało ważne, niezbyt istotne, krążąc gdzieś daleko za horyzontem. Dziś problem polega na tym, że tak naprawdę zgromadziłem w swojej płytotece niemal wszystko, co chciałem w niej mieć, a wizyty w muzycznych sklepach, w rodzaju dzisiejszej, nie kończą się zdobyciem płytowych łupów, bo niewiele tego, co chciałbym jeszcze mieć, można w nich znaleźć. Tak od niechcenia właściwie kupiłem składankę ,,Heroes of rai", bo zawodzenia młodego Cheb Khaleda, Malika czy Nourii jakoś nie chcą się znudzić. Jest coś w muzyce rai takiego, co mimo grania jej i śpiewania w miejscach przypominających nasze świątynie disco-polo, nie pozwoliło na jej zbytnią degenerację. To coś to chyba święta tradycja, której mimo elektronicznego instrumentarium i miejsc z muzułmańską tradycją niewiele mających wspólnego, śpiewacy rai nigdy nie zapomnieli. Nie jest przypadkiem, że mądre odwołania do tradycji zawsze dają ciekawe efekty natury estetycznej, jak to chociażby u nas stało sie w przypadku Kapeli Ze Wsi Warszawa, czy wcześniej w przypadku kapeli Trebunie Tutki.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.