niedziela, 25 listopada 2007

dzień siedemdziesiąty

Przywołany wczoraj nieśmiałym gwizdem berlińskiego Czajnika, pomimo, że weekend minął głównie na zleconej pracy, odzywam się poniekąd przymuszony, w poczuciu krzywdy wynikającej z próby zamachu na wolności osobiste, polegające chociażby na decyzji o nieblogowaniu, skoro niewiele się ma w takie dni, jak wczorajszy czy dzisiejszy, do powiedzenia. ;)
Ale cóż, słowo się rzekło, klacz Przewalskiego u płotu, i tak naprawdę jedyną kwestią godną odnotowania jest dobrze jak na razie przyjęty pomysł adaptacji jednej ze ścian siedziby SWS-u na rodzaj Galerii czy Ściany Pamięci, na której zawisną fotografie i krótkie biogramy tych z nas, którzy odeszli na zawsze. Jest ich już trochę, a z każdym dniem będzie coraz więcej. Co do tego nie ma najmniejszych nawet wątpliwości. Nie oznacza to, że w niepokojący sposób żyję przeszłością górną i chmurną. Tak mi zakołatał się ten pomysł w głowie na pogrzebie Irka.
Niedziela, miejmy nadzieję, że nie ta ostatnia, nieubłaganie zmierza ku swemu niezbyt chlubnemu zakończeniu, co zresztą jest cechą każdej z niedziel bez wyjątku. Dzień to z gatunku tych niepięknych, nie pozwalających na beztroską radość z wolnego czasu, zatrutego niczym jadem widmem zbliżającego się poniedziałku. A ten to już całkowicie pozbawiony jest nawet cienia litości, przypominając nam nieustannie o konsekwencjach grzechu pierworodnego, czyli o wypędzeniu człowieka z Raju, w którym pierwsi ludzie nie musieli parać się czymś takim, jak zarobkowa praca. Słów na tą potworność poniedziałku braknie, więc chyba na dziś to byłoby na tyle. :)

Brak komentarzy: