czwartek, 22 listopada 2007

dzień sześćdziesiąty ósmy

Dopadnięty w biały dzień na ulicy przez parę sympatycznych młodych ludzi, dałem się namówić na casting bez kolejki, bo podobno pasowałem na dyrektora stadniny w jakimś serialu . Na szczęście zdrowy rozsądek zwyciężył i dałem takim pomysłom zdecydowany odpór, co niestety nie uchroniło od obfotografowania, sfilmowania i gadania do kamery. O ile jeszcze numery butów i kołnierzyka znałem, to pozostałych, poza oczywiście wzrostem i wagą, już nie. A skąd ja niby mam wiedzieć, ile mam w pasie, czy ile centymetrów liczą sobie nogawki moich spodni? W sumie było sympatycznie, podpisałem tez wstępną zgodę na ewentualność jakiejś reklamy, ale nie każdej :)
W tramwaju w drodze powrotnej tak się zaczytałem w ,,Słowniku symboli" Kopalińskiego, że nawet nie zauważyłem, że siedzę sobie nie w tym co potrzeba. Zauważyłem to dopiero bardzo, ale to bardzo daleko od domu. Mimo wszystko udało się w domowe pielesze dotrzeć bez większych strat i obrażeń, które ku mojej radości nie ominęły bezczelnego młodzianka, który na moją uwagę, żeby przestał blokować drzwi chcącym wysiąść ludziom, zamruczał coś pod nosem, że mogę mu naskoczyć. Na swoją zgubę zamruczał wyżej wymienione dictum, bo na obwieszczenie, że mogę mu na ten głupi łeb zaraz naskoczyć, położył uszy po sobie i na najbliższym przystanku salwował się nieprzynosząca mu chwały ucieczką :)
I na koniec jeszcze kwestia Antychrysta, którego jak dotąd nie udało mi się ani razu spotkać, co najprawdopodobniej oznacza, że koniec świata nie jest wcale taki bliski. Czy to dobrze, czy źle, nie potrafię odpowiedzieć, ale jedno wiem na pewno. Szkopuł w tym, że zapomniałem co. ;)

Brak komentarzy: