poniedziałek, 10 września 2007

Opowieści ściśle prywatne

Coraz częściej czułem, że z myśliwego powoli staję się łowną zwierzyną, co i rusz wpadającą w zastawiane przez los pułapki. Paradoks polegał na tym, że wraz z upływem czasu coraz więcej było dowodów na to, że większość sideł porozstawiałem sam, na śmierć o tym zapominając. A to już było świadectwem czystej głupoty. Tak to już jest, kiedy choć na moment zapomnimy, że mierząc się z przeznaczeniem popadamy w nierozwiązywalne dylematy, przy których najbardziej wyrafinowane koany mistrzów zen stają się dziecinnie prostymi łamigłówkami. Nigdy nie będziemy do końca pewni, czy na przykład dźwięki andanta con moto z drugiego tria fortepianowego Schuberta, którego właśnie słuchamy, nie powstają w tym samym momencie w naszej głowie. Nie powinny mieć przy tym dla nas żadnego znaczenia takie fakty, jak data powstania utworu, co rzekomo nastąpiło w listopadzie 1827 roku, ani to, że publiczna premiera w wykonaniu Böckleta, Schuppanzigha i Linkego miała miejsce dokładnie trzy miesiące przed pierwszą rocznicą śmierci Beethovena. Wedle jednej z wersji, rozpowszechnianej w niechętnych kompozytorowi kręgach, główny temat andanta jest plagiatem motywu szwedzkiej pieśni ludowej, którą Schubert mógł usłyszeć na prywatnym koncercie w wiedeńskim mieszkaniu sióstr Józefiny i Anny Fröhlich, podczas którego zaproszeni goście mogli podziwiać wokalny kunszt tenora Izaaka Alberta Berga. Tego ostatniego długo prześladował fragment podsłuchanej przypadkiem w dzieciństwie rozmowy pomiędzy jego ojcem a rabinem Wiednia, w której ojciec przyszłego śpiewaka zaklinał się na Torę, że nie miał, nie ma i nie chce mieć nawet pojęcia o uważanej za zaginioną drugiej księdze arystotelejskiej ,,Poetyki”, w najgłębszej tajemnicy przed współczesnymi przetłumaczonej na łacinę w wieku trzynastym przez Wilhelma z Moerbeke. Na łożu śmierci oryginał księgi podarował jednemu z przodków rodu Bergów. Był nim Izaak Albalag, autor hebrajskiego przekładu traktatu ,,Maqasid al-falasifa”, którego autorem z kolei był Abu Hamid Ibn Muhammad Ibn Muhammad Ibn Ahmad al-Gazali. Rabin gorączkowo tłumaczył ojcu Izaaka, że jeżeli wie coś o losach księgi i nie daj Bóg przechowuje ją w ukryciu, to dla wszystkich aszkenazyjskich, sefardyjskich i nawet litwackich synów narodu wybranego lepiej będzie, jeśli przekaże ją uniwersytetowi w Berlinie jako dar od żydowskiej diaspory. Na pytanie ojca, dlaczego akurat Berlin, rabin złapał ojca Izaaka za ręce i padł przed nim na kolana. Gorączkowo tłumaczył, że chasydzcy cadykowie dostali od Jahwe znak o mającej nadejść za niespełna sto dwadzieścia lat zagładzie całego narodu żydowskiego, a polecenie jej wykonania wyjdzie właśnie z Berlina. Według rabina jest duża szansa, że potomkowie obecnie wykładających w Berlinie profesorów docenią ten gest i z wdzięczności zrobią wszystko, aby do tego nie doszło. Stary Berg bezradnie rozłożył ręce i jeszcze raz przysiągł, że nie wie nic na temat losów księgi i nawet nie jest pewien, czy Izaak Albalag naprawdę był jego przodkiem. Zrezygnowany i załamany rabin wyszedł z mieszkania Bergów bez pożegnania, a młody Berg w końcu zapominał o rozmowie, której mimowolnie był niezauważonym świadkiem. Podczas wspomnianego koncertu w mieszkaniu sióstr Fröhlich, spod półprzymkniętych powiek obserwował wrażenie, jakie jego wokalne popisy robiły na zasłuchanym Schubercie. Nie podejrzewał, że kompozytora bardziej niż głos śpiewaka zafascynował rytmiczny motyw wykonywanej przez niego pieśni.

Wróćmy więc do pewności, a raczej jej braku w kwestii autorstwa słuchanej przez nas muzyki i podejrzeń kierowanych mimo wszystko w stronę słuchacza. Jeśliby tak było, oznaczałoby to tyle, że równie dobrze Antonio Vivaldi kreśląc nuty do ,,Cum sancto spiritu” kończącego ,,Glorię”, nas i tylko nas traktował jako jedynych słuchaczy swego dzieła. Trzeba w tym miejscu dodać, że finał powstałego około roku 1713 utworu jest dość swobodną adaptacją powstałego pięć lat wcześniej pod takim samym tytułem dzieła innego kompozytora. Był nim Giovanni Maria Ruggieri. Co zaś tyczy się przerwanych rozważań dotyczących wyobrażeń kompozytora w kwestii liczebności ewentualnych odbiorców jego dzieła, powyższe założenie mogłoby oznaczać tyle, że od pierwszych do ostatnich taktów ,,Glorii” istniejemy jedynie w głowie Antonia Vivaldiego. Nie wiadomo tylko jaką rolę mieliby w tym wszystkim pełnić Nikolaus Harnoncourt i Sylvia McNair, nie mówiąc o całym chórze imienia Arnolda Schoenberga i towarzyszącym im muzykom. Ale tego wszystkiego raczej nigdy się nie dowiemy. Tak jak nigdy nie będzie wiadomo, co takiego wydarzyło się w naszym życiu, że to właśnie my, a nie kto inny, byliśmy z takimi a nie innymi kobietami, przyjaźniliśmy się z takimi a nie innymi mężczyznami i co się takiego stało, że z większością tych kobiet poza tą jedną już nie jesteśmy, a nasze drogi i drogi naszych przyjaciół rozeszły się bezpowrotnie. Nie dowiemy się jeszcze wielu innych rzeczy. Nie znaczy to wcale, że nie powinniśmy próbować, bowiem całkowita rezygnacja byłaby tylko świadectwem naszej klęski.

Brak komentarzy: