wtorek, 18 września 2007

Opowieści ściśle prywatne

Przypuszczam, że nie jedynym powodem, dla którego wspominany wcześniej kilka razy mistrz tkania misternych pajęczyn ze słów, umierający niesprawiedliwie długo poeta, zapragnął w samotności, po godzinach otwarcia wystawy, obejrzeć wystawiony w jednej z sal muzeum obraz Michelangela Merisi da C., zwanego dla niepoznaki Caravaggiem, była namalowana na nim scena. To nie mógł być jedyny powód. Myślę, że sprawiła to dawno przez niego oswojona pewność zbliżającego się końca i związane z tym pragnienie spojrzenia na swoje życie przez pryzmat faktury płótna i sposobu śmiałych pociągnięć pędzla, które dostrzec można jedynie z bliska. Nie bez znaczenia mógł być też fakt, że kontemplowana przestrzeń malowidła była jednak w niebudzący najmniejszych wątpliwości sposób ograniczona. Tu widać wyraźnie jak na dłoni, jak ważną rolę nie tylko w przypadku obrazów pełnią zdobiące je ramy. Oglądanym w ten sposób scenom z naszego życia możemy dużo łatwiej nadać jakiś przywracający temu wszystkiemu sens porządek i wystawić sobie dzięki temu rachunek. Wcale nawet nie za to, co się w rzeczywistości wydarzyło. To jest w gruncie rzeczy banalne i do niczego nieprowadzące. O wiele ciekawszy i bardziej bogaty w wyciągnięte w ten sposób wnioski jest bilans czynów nigdy nie popełnionych. Wtedy o wiele wyraźniej jest widać, co tak naprawdę nas ominęło i co w wyniku tego bezpowrotnie utraciliśmy. Nikogo do tego oczywiście nie będę zachęcał, ponieważ mało jest rzeczy gorszych od nakłaniania ludzi do czegoś. Zawsze niesie to ze sobą ryzyko niewspółmiernej do wywołanych w ten sposób skutków odpowiedzialności. Suflerów podpowiadających nam i tak słyszalnym przez wszystkich szeptem właściwe wedle nich sposoby postępowania, o ile nie jesteśmy nimi sami dla siebie, należy wystrzegać się z nigdy zbyt daleko nie sięgającą ostrożnością. Nawet jeśli kryją się za tym intencje zaliczane bez wahania do zacnych. Danego nam na próbę życia nikt nie jest w stanie za nas samych przeżyć, a i my potrafimy mieć z tym problemy o różnym natężeniu komplikacji. Dlatego godny najwyższego podziwu i takiej samej zazdrości jest żywot polnego kamienia, albo ukrytego przed ludzkim spojrzeniem głazu. Nie sądzę, aby ich udziałem były najmniejsze nawet rozterki czy wątpliwości, których zgubnego wpływu na doświadczane przez nas chwile nie sposób przecenić. Przecież nie mają najmniejszego nawet wpływu na to, co i tak niezależnie od nas musi się wydarzyć. Są więc w związku z tym podstępnie działającą trucizną, przytępiającą świadomy ogląd wydarzeń, którymi jesteśmy w każdej upływającej sekundzie dotykani. Przesadne dzielenie włosa na czworo może mieć dla nas w konsekwencji zgubne skutki. Możemy przecież nie poczuć na przykład muskającego nas właśnie skrzydła przelatującego anioła, czy nie dostrzec w porę błysku niepokoju w spojrzeniu najbliższej nam osoby. Skutki takiej nagannej w najwyższym stopniu nieuwagi zazwyczaj bywają nieodwracalne. Jeśli już pragnienie pojawienia się rozmaitych rozterek czy wątpliwości staje się od nas silniejsze, róbmy tak, aby można je było przeżyć w bezpiecznej do związanych z nimi wydarzeń odległości. Trzeba się wtedy uciec do tak zwanej podzielności uwagi, ale na szczęście jest to umiejętność możliwa do wyćwiczenia. Wtedy szanse na to, że nie umkną naszej uwadze rzeczy naprawdę dla nas najważniejsze, wzrastają niepomiernie. Jednak bardzo wtedy uważajmy, aby nie popaść przypadkiem w drugą skrajność, jaką jest przekonanie o możliwości uzyskania całkowitej pewności co do rzeczywistej wagi zdarzeń, z naszym oczywiście koniecznie udziałem. Takiej pewności, poza tę jedną jedyną chwilą nie będziemy mieć nigdy. Ta jedyna chwila, to jak nietrudno się domyśleć jest oczywiście tą ostatnią, w której jak w soczewce skupi się kiedyś wszystko to, co było dla nas ważne i najważniejsze. Ale powtórzmy raz jeszcze. Niekoniecznie tkwić to musi w tym, co rzeczywiście się wydarzyło. Skupiając się na tym, co być by mogło, wszystko inne zobaczymy wtedy we właściwych dla wszystkiego proporcjach. Mnie samemu pomogło to uświadomić sobie, że moje poszukiwania tych chwil, w których być może wszystko co nastąpiło później się zdecydowało, też było dużym błędem wynikającym z nieroztropnie przyjętej metody. Przecież jak dotychczas nie udało mi się we własnym życiu niczego takiego odnaleźć, co w wystarczającym stopniu potwierdza przedstawione wyżej założenia. Być może wszystko, czego dotychczas w życiu doświadczyłem, nastąpiło w wyniku fatalnego w skutkach zbiegu okoliczności. Może nie znalazłem się kiedyś tam w jakimś miejscu, w którym znaleźć się powinienem, a może po prostu w ściśle i niezwykle precyzyjnie określonej chwili nie wykonałem jakiegoś niewiele znaczącego gestu, albo wreszcie nie wypowiedziałem w porę jakiegoś mało ważnego słowa, które wszystko co nastąpiło później mogłoby odmienić nie do poznania. Pytanie tylko, czy takiej odmiany bym pragnął. Po głębszym zastanowieniu wiem, że tego rodzaju pragnienia są mi najwyraźniej obce. Wiem już teraz dokładnie, że nie oddałbym nikomu za żadną cenę żadnej z przeżytych chwil, jak również nie oddałbym tych, które jeszcze na mnie czekają. Nawet jeśli nie ma ich zbyt wiele. W tym sensie mówiłem o podziwie, jaki ogarnia mnie na myśl o zwartej do granic fizycznej wytrzymałości historii życia polnego kamienia, czy w większym stopniu ukrytego dla ludzkich oczu głazu.

Wracając do kontemplującego obraz Caravaggia poety, to na okładce tomiku z wybranymi przez niego własnoręcznie swoimi wierszami, który ukazał się tuż przed jego śmiercią lub zaraz po, znalazła się reprodukcja obrazu Gorgio da Castelfranco przedstawiająca oddalającą się burzę. Widać to po spokoju karmiącej niemowlę kobiety, która odrywając na moment uwagę od własnego dziecka obrzuca nas zaciekawionym spojrzeniem. Jej z kolei przypatruje się pilnujący na poły antycznych ruin młodzieniec. To rzeczywiście wygląda na niemal dosłowny epilog burzy i tak zresztą zatytułowany jest ten zbiór wierszy. Tak się składa, że zarówno śmierć poety, jak i jego pogrzeb, poprzedzone były burzą. Nie warto jednak wyciągać z tego zbyt pochopnych wniosków.

Przy tej okazji chciałbym wspomnieć o czymś, co w bezpośredni sposób dotyczyć będzie poezji. Od dawna czytam właściwie wiersze tylko trzech poetów. Nie mogę powiedzieć o nich, że są moimi ulubionymi, bo nie jest to w odniesieniu do nich najbardziej odpowiednie słowo. Słowo, którego nie mogę o nich powiedzieć, nie może nawet w części oddać tego, co czuję do ich niektórych wierszy. Nie wiem nawet, czy takie słowo istnieje w jakimkolwiek istniejącym czy nawet martwym języku. Jest to prawdopodobnie jedno z tych słów, które nie istnieją i nigdy nie istniały. Nie tracę jednak nadziei, że może kiedyś ktoś takie słowo wymyśli, albo pojawi się skoro świt niespodziewanie dla nikogo samo. Może też ktoś, wbrew temu co sądzę o istnieniu tego słowa w przeszłości, odnajdzie je kiedyś w ruinach świeżo odkrytego grobowca starożytnych królów. Gdybym tego doczekał, mógłbym wtedy powiedzieć, co czuję tak naprawdę do niektórych wierszy wspomnianych trzech poetów, jednym z których był oglądający samotnie w opustoszałym muzeum obraz Caravaggia mistrz, którego już na tym świecie nie ma. Nie można tym razem nazwać ślepym trafem tego, że zetknął się z pozostałymi dwoma osobiście i opowiedział mi o tym. Nie prosił też o zachowaniu tego w sekrecie, jak w przypadku kilku innych rzeczy. Z jednym z nich odbył kiedyś długą rozmowę podczas pobytu w jego ojczyźnie, drugiego zaś, który już wtedy trwał w zakończonym dopiero śmiercią milczeniu, widział tylko z pewnego oddalenia. To był tylko jeden, wcale nie najważniejszy powód, dla którego ośmieliłem się wypreparować z żywej tkanki wiersza jednego z nich pewien fragment, użyty następnie jako motto dla moich opowieści. Długo zastanawiałem się, czy to w ogóle zrobić, ale przeważył argument, że odpowiednie słowo, które mogłoby oddać istotę mojego stosunku do ich wierszy, jak na razie nie istnieje. Duże, choć mniejsze od przed chwilą przytoczonego argumentu znaczenie miał też fakt, że motto zamieszczone przez jednego z tych poetów na początku własnego utworu, było w istocie zaszyfrowaną wiadomością przeznaczoną dla drugiego z nich.

Brak komentarzy: