środa, 19 września 2007

Opowieści ściśle prywatne

Już wcześniej zacząłem podejrzewać, że los płata mi okrutnego figla, spełniając ochoczo wszystko to, co powiedziałem kiedyś przy wieczornym ognisku nad którymś z mazurskich jezior. Mieliśmy po szesnaście, siedemnaście lat i kolejno mówiliśmy o tym, kim chcemy być i co robić w przyszłości. Pamiętam, że mówiłem o pragnieniu doświadczania życia we wszystkich jego ciemniejszych barwach, które jak mi się wtedy wydawało, najpełniej można było dostrzec w takich miejscach jak klasztor, więzienie czy szpital psychiatryczny. To tam, według mnie z tamtych lat, miałyby niczym w soczewce skupiać się zagadki tego świata i dzięki temu mogły być łatwiejsze do rozwiązania. Chciałem żyć ciekawie, a jeszcze wtedy nie znałem przewrotnego sensu powiedzenia o życiu w ciekawych czasach. Mówiłem też, że nie chcę mieć dzieci, choć chciałbym być dziadkiem. Wtedy wydawało się to niemożliwe. Nie wiedziałem jeszcze, bo niby skąd, że cała sztuka polega na odwiecznej walce miedzy ,,musem’’ a ,,chciejem”, z której najczęściej zwycięsko wychodzi ten pierwszy. Ten manichejski podział jest wynalazkiem pewnego starego pszczelarza, który w podkradanym pszczołom i następnie wypijanym mleczku odkrył tajemnicę swej jakkolwiek rozumianej męskości. Pan Jan, bo tak miał na imię wspomniany pszczelarz, rzeczywiście jak na swój wiek miał nienormalnie gładkie oblicze. O jego wyjątkowej jurności chodziły po okolicy legendy umiejętnie podsycane przez jego właścicieli, choć nie było łatwo w tę jego przywarę uwierzyć. Choć z drugiej strony, widząc pana Jana wspinającego się z małpią zręcznością na drzewo w pogoni za zbiegłym na nie rojem pszczół, można było z kolei zwątpić we własne wątpliwości. Opodal uli doglądanych przez pana Jana kopaliśmy z Krzysztofem wielki dół dwumetrowej głębokości. Wokół powiększającej się z dnia na dzień dziury biegały dotknięte dziwną chorobą perliczki. Objawiała się ona wypadaniem im przez odbyt wnętrzności i aby temu zapobiec, pan Jan albo jego właściciele, zaklejali perliczkom plastrami owe stworzone przez naturę otwory. Właściciel wiekowego pszczelarza wieczorami zajmował się uważnym nasłuchem informacji przekazywanych za pomocą fal radiowych przez polskojęzyczne rozgłośnie z różnych stron świata. Rządząca partia z kolei wysyłały własne fale, których wpływ na jakość odbioru audycji miał w założeniu odstręczyć od niej wszystkich potencjalnych słuchaczy. Na to właściciel pana Jana znalazł jednak sposób. Skonstruował urządzenie w kształcie dwuramiennego krzyża, którego drewniane ramiona połączone zostały ze sobą metalowymi pałąkami. Urządzenie umieszczane było w bezpośrednim sąsiedztwie radioodbiornika i w założeniu miało wytwarzać wokół niego pole neutralizujące wpływ urządzeń zagłuszających, utrudniających właściwe zrozumienie zawartych w audycjach informacji. Antidotum nie zadziałało jednak tak jak powinno i w związku z tym zapadło postanowienie otoczenia dołu drewnianymi ekranami, w celu uzyskania efektu ciszy w eterze, co z kolei miało wpłynąć na postęp prac nad innymi wynalazkami oraz modyfikacją dwuramiennego krzyża. Jednym z takich wynalazków była przemyślnie skonstruowana kosiarka do trawy. Funkcję elementu tnącego pełniła ostra jak brzytew tarcza od pilarki do drewna, zamontowana w poziomie i napędzana silnikiem wyrwanym ze starej pralki. Urządzenie miało tylko jeden mankament. Koszenie rozległego poletka trawy, na którym obok jałowych drzew owocowych stały zamieszkałe przez pszczoły ule, wymagało podłączenia urządzenia do źródła prądu. Odległość poletka od domu sprawiała, że do podłączenia kosiarki niezbędny był kabel kilkanaście razy przekraczający długość dostępnych w sklepach. Dopiero połączenie ze sobą blisko dziesięciu takich przewodów umożliwiało dostęp do najdalej położonych miejsc. Inwencja techniczna bezwzględnego właściciela starego pszczelarza znajdowała również ujście w konstrukcjach budowlanych. Nasz szczególny podziw budziła adaptacja na kurnik starej stodoły. Część jej frontowej ściany została zastąpiona starymi oknami z szybami, przez które można było bez przeszkód doglądać siedzące na poziomych żerdziach kury, którym bez pardonu i oznak najmniejszych nawet śladów litości podbierano świeżo zniesione jaja. Pewnego wieczoru ktoś podpalił spokojnie pasące się na pobliskich łąkach jedyne w tych okolicach żyrafy. Ale nie ma co wyprzedzać biegu wydarzeń, bo to zazwyczaj nie kończy się dobrze. Tak jak nigdy dobrze nie kończy się dotykanie kobiecego ciała w zbytnim pośpiechu, pomijając tylko z pozoru niezbyt ważne szczegóły.

Brak komentarzy: