wtorek, 25 września 2007

Opowieści ściśle prywatne

Przez cały ten czas wiedziałem, że muszę to wszystko opisać i dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że jeszcze się do tego nie zabrałem. Jednak byłem pewien, że kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym nic nie będzie zbyt ważne i będę musiał wszystko położyć na jedną szalę. Nie mogłem zapomnieć słów Ibn’Arabiego z trzydziestego rozdziału ,,Kitab al-isra ila al-maqam al-asra”. O tym, że kiedy poznamy już swoje tajemnice, nie pozostaje nam nic innego, jak czym prędzej wyruszyć im na spotkanie. To trochę tak, jakbyśmy zdziwionym spojrzeniem obrzucili perłę zachwycającą się mającym lada moment nadejść zachodem słońca. Jakoś w tym przypadku nie mogłem wyobrazić sobie Ibn’Arabiego pod jego pełnym imieniem. Muhyi ad-Din Ibn’Arabi al-Hatimi at-Ta’i, urodzony w 560 roku hidżry, 27 dnia miesiąca ramazan w Murcji. Biorę do ręki atlas świata i szukam na terenach Andaluzji położenia nieznanego mi dotąd nawet ze słyszenia miejsca. Leży dokładnie na trzydziestym ósmym równoleżniku na północ od równika i obydwu zwrotników. To południe Hiszpanii. Teraz zdałem sobie sprawę, jak o ileż ciekawsze są te poziome linie na mapach i globusach od południków, z których wyróżniający jest tak naprawdę jedynie zerowy i to tylko ze względów porządkowych. Według naszego kalendarza Ibn’Arabi, zwany przez swoich uczniów Wielkim Mistrzem, przyszedł na świat 7 sierpnia 1165 roku. Nadal nic mi to nie mówi i nie potrafię nawet na moment uchylić zasłony wyobraźni zakrywającej szczelnie tę postać. Może dlatego, że lubię mgłę i lubię wyobrażać sobie, że za jej oparami coś musi się kryć, nawet nie ważne co. Przypisywane mu autorstwo trzystu siedemnastu książek i fakt, że Andaluzją władała wtedy dynastia Almohadów, też nie zmieniają postaci rzeczy, jak nie zmieniają postaci rzeczy przenosiny w wieku siedmiu lat do Sewilli i poślubienie w młodym wieku Maryam bint’Abdun, co zresztą skończy się depresją. Dopiero nauki pobierane u Abu Ga’fara al-Uraym w portugalskim Silves ukoją jego stargane nerwy i dodadzą sił do trwającej całe życie wędrówki po ówczesnym świecie. Śmiertelne zmęczenie dopadnie go dopiero za kilkadziesiąt lat w Damaszku. Ciekawe, że według naszej rachuby czasu żył lat siedemdziesiąt sześć, natomiast według swojej lat tych było siedemdziesiąt osiem. Był wtedy dwudziesty ósmy dzień miesiąca rabi’a, zwanym też czasem rebi z cyfrą jeden lub dwa, tuż po niezrozumiałym i tajemniczym apostrofie. Kilkaset lat wcześniej prorok Muhammad opuścił pośpiesznie Mekkę, udając się w kierunku Medyny.

Jeśli zaś chodzi o mnie, chyba zbyt długo zwlekałem z rozpoczęciem swojej podróży lub też nie do końca sobie uświadamiałem, że wiedza o toczących nasz umysł sekretach nie musi być do końca pełna. Całkiem niedawno zdałem sobie sprawę, że to tylko kwestia znalezienia właściwego słowa, czy może zdania. Wiedziałem też, że najgorszy będzie moment zakończenia tej podróży. Bardzo się tej chwili boję, bo wiem, że będzie mi czegoś bardzo brakowało. Będzie mi brakowało ubierania w słowa towarzyszących wspomnieniom nastrojów i odkrywania w pozornie błahych historiach ukrytych dotąd znaczeń. Opowiedzenie tych historii było właściwie od początku przesądzone, zanim jeszcze wiele z nich zdążyło się w ogóle wydarzyć. Czy są prawdziwe? Nie jestem tego do końca pewien, ale w większości przypadków chyba tak. Jestem natomiast pewien, że nie do końca wiem, czy niektóre z nich rozegrały się w takich akurat dekoracjach, w jakich je umieściłem. Nie jest też wykluczone, że niektóre z tych historii mogły być zanurzone w całkowitej ciemności, mimo że opisałem je tak, jakby rozjaśniał je środek dnia. Nigdy też nie dowiem się, czy przypadkiem śmiejąc się z niektórych wydarzeń, tak naprawdę nie powinienem z ich powodu płakać.

Podejrzewam, że kiedy skończę opisywać nawet nie wiem czy naprawdę swoje życie, stanąć mogę nad brzegiem przepaści, na dnie której czekać będzie kilka niezałatwionych spraw i wszyscy ci, których tak bardzo kocham. Nie jest ich tak wielu. Tak się złożyło, że nie licząc jednego starego człowieka jakim jest mój ojciec, są to bez wyjątku same kobiety. W bardzo różnym wieku. Wiem, że niecierpliwie na mnie czekają. Jedna z nich chce powierzyć mi w zaklejonej kopercie swoją tajemnicę z prośbą, abym opisał wszystko własnymi słowami. Mimo, że nie jest to żaden z moich sekretów, obiecałem to zrobić.

Czuję, że za to wszystko co napisałem, może przyjść mi zapłacić. Nie znam tylko ceny. Ale tak chyba musi być. Coś za coś. Dziwię się, że jeszcze nie zaczęły garściami wypadać mi włosy ani rozchwiane zęby. Naprawdę nie wiem jak to będzie. Ale zapłacić przyjdzie prędzej czy później. To tylko i wyłącznie kwestia czasu. Ceną może być na przykład samotność, z którą na szczęście oswajamy się cos opowiadając.

Brak komentarzy: