poniedziałek, 17 września 2007

Opowieści ściśle prywatne

Nie pamiętam za co pierwszy raz trafiłem na twarde łoże. Na pewno stało się to po odebraniu praw do listów i paczek. Widzenie z najbliższymi i tak było na tym etapie śledztwa czystą abstrakcją. Regulaminowa kara twardego łoża polegała na czasowym pobycie w specjalnie do tego przygotowanej celi. Rolę łóżek odgrywały przymocowywane na dzień do ściany drewniane prycze. Pozostałe meble w postaci stołu i taboretów też były przymocowane, tyle że do podłogi. Jedynym wolnostojącym przedmiotem była na wpół wypełniona wodą metalowa beczka z pokrywą i to była toaleta, zwana bardachą lub bombą. Uniesienie pokrywy uwalniało potworny odór o właściwościach paraliżujących gazów, używanych podczas pierwszej wojny światowej. Kierownictwo aresztu najwyraźniej nie przestrzegało postanowień Konwencji Genewskiej, zabraniającej używania tego rodzaju broni. Po wieczornym apelu strażnik wydawał jeden koc i uwalniał z łańcucha prycze. O papierosach nie było nawet mowy.

Cela znajdowała się w części aresztu przeznaczonej dla więźniów kryminalnych, w podpiwniczeniach wybudowanego na rozkaz ostatniego cara Rosji w 1905 roku budynku. Data budowy więzienia nie była przypadkowa. Po zdławionej w początkach wieku rewolucji trzeba było gdzieś trzymać jej uczestników. Wyposażony w taką wiedzę nie mogłem odtąd w swojej korespondencji tytułować naczelnika aresztu inaczej niż ,,Wasze Błagarodje!”. Nie powiem, żeby adresatowi tytuł przypadł do gustu.

Pierwsza noc na dosłownie twardym łożu polegała na nieustannym czuwaniu. Na drugiej pryczy spoczywał żujący kawałek żyletki osobnik, który przedstawił się jako cmentarny Hien. Modyfikacja rodzaju płciowego poprawnej nazwy zwierzaka spowodowana była panującymi wśród kryminalistów obyczajami. Sięgające kolan ręce Hiena, pokryta brodawkami i kępkami rzadkiego zarostu część twarzowa czaszki oraz jej nienaturalna wielkość, budziła nieodparte skojarzenia z tajemniczymi małpoludami poszukiwanymi przez licznych podróżników i odkrywców. Hien uwielbiał grę w kości, które błyskawicznie wyprodukował z przeżutego chleba. Aby gra nie toczyła się o przysłowiową pietruszkę, graliśmy zawsze o jakieś przedmioty. Pożądanie Hiena budził japoński flamaster z dwoma końcówkami, ale akurat o ten przedmiot grać nie zamierzałem. Pewnego dnia flamaster zniknął. Ponieważ w celi nie było poza nami nikogo, było jasne, że to sprawka Hiena. Przyciśnięty do mury wycharczał, że schował go w swoje zapasy smalcu, który pożerał z dżemem.

Innej nocy, podczas kolejnego pobytu na twardym, musiałem wysłuchiwać zwierzeń oligofrenika, który w największym sekrecie wyznał mi, że miał, jak się wyraził, zboczenie z kobietą. Pamiętam jeszcze więziennego fryzjera, który w wyniku tajemniczych układów przychodził tylko na noc, wnosząc ze sobą do celi zapach taniej wody kolońskiej, w której się chyba kąpał. Nieostrożne uniesienie wieka beczki w połączeniu z rozniecanym przez fryzjera zapachem tworzyło mieszankę iście piorunującą.



Brak komentarzy: