czwartek, 27 września 2007

Opowieści ściśle prywatne

Na razie nic nie wskazuje, abym przestał należeć do tych, którzy nie powinni porzucać nadziei. Nie tracę jej więc. Może wreszcie to, na co czekam, wydarzy się. Na przeszkodzie stoi kilka mało ważnych szczegółów. Zanim je wymienię, chciałbym opowiedzieć coś o tym, na co tak czekam. Wiąże się to w trudny do pojęcia sposób z pewną historią sprzed lat. Zdarzyła się w drodze do szkoły. Na plecach dźwigałem, jak przystało na ucznia drugiej, góra trzeciej klasy tornister. Rękę miałem zajętą wymachiwaniem nieodzownym w tamtych czasach, podpisanym imieniem i nazwiskiem granatowym workiem z kapciami. Tory kursującej do Pustelnika ciuchci i ciągnącą się wzdłuż nich ulicę udało mi się pokonać bez większych przeszkód. Kiedy skręciłem na ulicę prowadzącą do szkoły nic nie wskazywało, że po przejściu może kilkudziesięciu metrów, z bramy stojącej wzdłuż chodnika kamienicy wyskoczy biały pudel, ścigany przez śliniącego się z wściekłości buldoga albo boksera. Do dzisiaj zresztą rozróżnienie tych dwóch ras sprawia mi pewien kłopot. Kilka kroków za żądnym najwyraźniej krwi buldogiem biegła z trzymanym we wzniesionej ręce widelcem właścicielka, jak się niebawem okazało, białego pudla. Z czeluści ciemnej bramy wyłonił się również w tym samym momencie nie mniej tym wszystkim przerażony właściciel bestii czyhającej na życie swego bogu ducha pobratymca. To wszystko działo się w ułamku nawet nie sekund i trzeba jeszcze pamiętać o mojej w tym całym wydarzeniu obecności. Zanim zdołałem uskoczyć przed tym osobliwym korowodem na wyłożoną brukiem ulicę, niemal tuż przede moimi nogami buldog zatopił kły w przeraźliwie skomlącym pudlu, którego sierść natychmiast zmieniła umaszczenie z nieskazitelnej bieli na czerwone od tryskającej krwi. W tym samym też momencie, wydająca nieartykułowane dźwięki przypominające skomlenie konającego pupila, jego prawowita właścicielka wbiła krzepko w zadek psiego oprawcy ściskany w dłoni widelec. Buldog, jakby pogoniony ukłuciem ostrogi, rzucił się wraz z dyndającym mu z paszczy truchłem pudla na drugą stronę ulicy, a mnie dosłownie w tej samej chwili uderzyła w plecy hamująca gwałtownie furgonetka. Zdążyłem jeszcze zauważyć, jak po drugiej stronie ulicy właściciel bestii usiłuje bezskutecznie rozewrzeć jej szczęki, nie zważając na ciosy zadawane mu na oślep przez zrozpaczoną właścicielkę praktycznie martwego już pudla. Zanim straciłem przytomność zdążyłem pomyśleć, że to może dzięki dźwiganemu na plecach tornistrowi nie poczułem żadnego bólu. Teraz też wiem, że wtedy samochody nie jeździły ulicami tak szybko jak teraz. Wiem teraz również, że być może w tym samym momencie mieszkającą nie tak wcale daleko od miejsca rozgrywających się wydarzeń Tetka mogła, wspiąwszy się uprzednio na rosnący w jej ogrodzie orzech, objadać się jego nie całkiem dojrzałymi owocami w zielonych łupinach, pozostawiających trudne do zmycia przez kilka następnych dni ślady.

Brak komentarzy: