
Ojciec w momentach zdenerwowania, których najczęściej byłem bezpośrednią i uzasadnioną przyczyną, miał stały zestaw określeń mojej osoby. Kolos na glinianych nogach, Cyrkowiec ze spalonego teatru, czy w lapidarnej formie Pajac. W przypływie dobrego humoru, a to ze względu na chorobę wrzodową nie zdarzało się zbyt często, zwracał się do mnie per Chłopak. Każdą wolną chwilę poświęcał słuchaniu Wolnej Europy, zgłębianiu tajników narzecza Germanów i czytaniu. Poza gazetami były to tygrysy, nazywane tak od serii wydawniczej z łbem zwierzęcia na okładce wojenne opowieści, oraz miesięcznik geograficzny ,,Poznaj Świat”. Ponadto umiał pisać gotykiem i dla całej rodziny oraz znajomych był niekwestionowanym autorytetem w sprawach polityki. Powinienem też dodać, że jeśli chodzi o język Goethego, ojciec dążył do doskonałości, zapisując drobnym maczkiem świeżo poznane słówka i zwroty w niezliczonej ilości notesach, zeszytach i w razie potrzeby na marginesach stron gazet. Jestem pewien, że zapiski objętościowo przekroczyły w pewnym momencie Biblię, bowiem nigdy tej czynności właściwie nie przerwał.
Telewizor został przez ojca uznany za narzędzie komunistycznej propagandy i nie mogło być mowy o jego zakupie. W sobotnie wieczory rodzice zabierali mnie do kina, a letnie niedziele spędzaliśmy nad Wisłą, która wtedy była jeszcze czysta. Kiedy zaczęła się szkoła, w której dzięki opanowanej wcześniej sztuce czytania nudziłem się jak mops, już jako wyżej wspomniany Kolos, Cyrkowiec czy Pajac, z regularnością niemal szwajcarskiego zegarka poddawany byłem czemuś w rodzaju chłosty. Egzekucję przy pomocy skórzanego paska, którym ojciec wymierzał karę na gołe pośladki, musiałem znosić w milczeniu, jak prawdziwy mężczyzna. Jeden nieopatrzny jęk a ilość razów była właśnie o tyle zwiększana. Szlochać mogłem dopiero po zakończeniu kaźni. Już dawno nie mam o to do ojca żalu. Ciągle musiał wysłuchiwać od nauczycieli lub sąsiadów skarg na mnie. W szkole i w promieniu kilkuset metrów od domu nie było od pewnego czasu afery, której nie byłbym jeśli nie głównym bohaterem, to przynajmniej znaczącym uczestnikiem. W pewnym momencie stracił kontrolę zarówno nad wysokością ferowanych wyroków, jak i ich przyczynami. Informacje płynące ze szkoły i z podwórka mogły w jego głowie wytworzyć mój obraz na podobieństwo apokaliptycznej bestii. Ojciec po prostu w sposób podświadomy poddawał mnie egzorcyzmom, pragnąc ratować moją duszę. Jasny ogląd sytuacji mącony był stopniami, które z wyjątkiem zachowania, były o dziwo celujące. Tego nikt już nie potrafił pojąć i ojciec nie był wyjątkiem. Takim wyjątkiem była tylko mama i po części zaprzyjaźniona z nią wychowawczyni z pierwszych dwu klas. Potem było już tylko gorzej. Przejaśniło się jeszcze na moment bodajże w piątej klasie, w której pojawiła się blond piękność ucząca polskiego. Myślę, że się zaprzyjaźniliśmy, skoro zapraszała mnie do domu i ze swoim facetem zabierała do teatru i kawiarni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz