Zdarzyła się krótko po pożegnaniu wczesnego dzieciństwa. O tym, co się wtedy kończyło, dowiedziałem się oczywiście wiele lat później. W domu, w którym zamieszkaliśmy, zamieszkało też małżeństwo, na oko trzydziestopięcioletnie. Nie sądzę, aby zbieżność ich ówczesnego wieku z ilością lat, które upłynęły od opisywanych wypadków, miała jakiekolwiek znaczenie. Choć z drugiej strony, któż to może wiedzieć na pewno? Oboje byli w jakiś sposób do siebie podobni, tak jak tylko podobni mogą być kochający się ludzie. Mężczyzna miał smagłą cerę i czarne, kręcone włosy. Był przystojny w dobrym tego słowa znaczeniu. Codziennie późnym popołudniem widzieliśmy, jak powoli i w pewnym sensie dostojnie wracał z pracy. Jego żona też miała czarne, krótko ostrzyżone włosy, choć w przeciwieństwie do męża, nie był to ich naturalny kolor. Świadczyła o tym blada cera, maskowana mocnym makijażem, przywodzącym na myśl smutek bijący z twarzy cyrkowych klownów. Była zawsze zamyślona i nosiła czarno-czerwone ubrania. Ją również określić można było mianem przystojnej, choć w przypadku kobiet określenie to sugeruje typ posągowej, jakby zaklętej w kamieniu urody. Nawet jaskrawo czerwona szminka na ustach wydawała się być na swoim miejscu. Jej uroda przywodzi mi dziś na myśl twarz Salome z rysunków Aubreya Beardsleya. Ich reprodukcje wisiały na ścianach mieszkania Alessandry w Brukseli. Mama Alessandry była Włoszką i ojciec małego Adriano również. Alessandra często zakładała podwiązki i wyglądała na kobietę łatwo ulegającą obietnicom niesionym przez pierwsze oznaki miłosnego szaleństwa. Kiedy opuszczaliśmy Brukselę bardzo płakała i prosiła, aby Tetka jeszcze nie wyjeżdżała. Po kilku latach Alessandra napisała, że z mężem swojej najlepszej przyjaciółki ma dziecko i jest bardzo szczęśliwa. Tą przyjaciółką była Pascale, ta sama, w której pracowni powstał portret Rafaela ze skrzydłami anioła. Nigdy nie widziałem uśmiechu na twarzy kobiety, która tak kojarzy mi się z wyrazem twarzy pasierbicy Heroda Antypasa, pojmującej właśnie sens zimnego spojrzenia Jana Chrzciciela. Była zawsze zamyślona i zawsze bez wyjątku nosiła ubrania w czarno czerwone barwy.
Wracając do przerwanego wątku to pamiętam dokładnie, że było wtedy letnie, leniwie zmierzchające popołudnie. Siedzieliśmy na murku osłaniającym zejście do wózkowni i czegoś się śmieliśmy. Nie pamiętam z czego. Minął nas wracający jak zwykle z pracy mężczyzna, o którym opowiadam. Słysząc nasz śmiech nagle zawrócił, jakby uznał, że w jakiś sposób go dotyczy. Zauważyliśmy, że jest trochę pijany, ale tylko trochę. W jego głosie słychać było smutny gniew i rozcieńczoną alkoholem irytację. Zaczął, że nie mamy pojęcia z czego się śmiejemy i gdy będziemy dorośli, może zrozumiemy, że są na tym świecie rzeczy, z których śmiać się nie można. Nie będzie nam tak do śmiechu, kontynuował, kiedy nasze przyszłe żony przestaną wracać na noc i dowiemy się o ich zdradach. My naprawdę nie śmieliśmy się z niego, chociażby z tego prostego powodu, że nic o nim i jego żonie nie wiedzieliśmy. Podobnie jak nasi rodzice. Wreszcie zostawił nas w spokoju, kontynuując powolny, naznaczony stygmatem jakiegoś dostojeństwa powrót do domu.
Następnego dnia podwórko przeszyła wiadomość, że mężczyzna powiesił się w piwnicy. Nie rozumiejąc wszystkiego do końca, poczuliśmy mroźny powiew tragedii. Jego żona stała się jeszcze bardziej niż zwykle zamyślona i nieobecna. Oczy na jej prawie teraz białej twarzy były podkrążone tak bardzo, że nie mogła nawet tego przykryć gruba warstwa makijażu. Dorośli komentując te wydarzenie opowiadali, że pracowała w nocnej restauracji jakiegoś hotelu. Według nich, czego nigdy nie powiedzieli wprost, gdzieś tam czaił się powód tego wszystkiego. Dla nich w ogóle wszystko w całym tym wydarzeniu było jasne i oczywiste. Mimo tych wszystkich plotek czuliśmy do kobiety, jak i do jej nieżyjącego męża, coś w rodzaju podszytego lękiem szacunku. Właściwie to powinienem mówić za siebie, ponieważ nigdy potem o tym nie rozmawialiśmy. Jeden z naszej śmiejącej się wtedy trójki zginął jakiś czas później na paryskiej ulicy pod kołami samochodu. Drugiemu urodził się niewidomy syn. Czasami myślę, że to wszystko ma ze sobą jakiś diabelskiej natury związek. Nie wierzcie tym co mówią, że diabła nie ma. Oni po prostu kłamią. Zanim wyjaśnię, o co tak naprawdę mi chodzi, opowiem inną historię. Historię Jureczka.
Te historie opowiadam z różnych powodów. O jednym wspomniałem lub jeśli nie, to na pewno wspomnę. Przyczyny wypadków będących naszym udziałem lata świetlne później zawsze są niejasne. W pewnym momencie zrozumiałem, że właśnie po to, abym mógł pewne historie, mające niewyjaśniony do końca wpływ na teraźniejszość opowiedzieć, musiało stać się to, co się stało. Gdyby wydarzenia potoczyły się inaczej, może nie mógłbym tych historii nikomu opowiedzieć i przekonać się, że nic nie dzieje się bez przyczyny, choćby tkwiła ona w zamierzchłej i wydawałoby się raz na zawsze zapomnianej przeszłości. Opowiadam je również po to, aby na własnej skórze przekonać się o potędze wspomnień i dowiedzieć się, że kiedy przychodzi na to czas, można ich użyć do zasłaniania luster, odbijających niezbyt wyraźnie złe, powodujące skurcz serca i bezsenność chwile. Dopiero teraz wiem, że kiedy minie pierwszy strach i lęk, należy powoli obejrzeć się za siebie i poszukać tych wszystkich chwil, które koniecznie trzeba komuś opowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz