poniedziałek, 8 października 2007

dzień trzydziesty pierwszy

Oby to tylko nie było tak, że świetlisty szlak, na który całkiem niedawno udało mi się powrócić, nie prowadził do całkowitej ciemności, z królestwa której trudno byłoby powrócić na chybotliwą w gruncie rzeczy kładkę, na której najmniejsze nawet zachwianie równowagi prowadzi do katastrofy. Rzadko zdarzają się te z gatunku pięknych, jak ta, która przytrafiła się Zorbie, a właściwie inwestorowi całego przedsięwzięcia. Obaj wyszli z niej zwycięsko, to znaczy Zorba nie doznał na honorze uszczerbku, a ten co wyłożył kasę, czegoś tam nowego, co na pewno odmieniło jego późniejsze życie, się nauczył. Tańczyć tak i do takiej muzyki, kiedy coś się zawala i zamienia w ruinę - to jedna z większych mądrości, do których człowiek powinien dojrzewać. Całe szczęście, że życiowa mądrość jest w praktyce nieprzekazywalna, jakby było w niej coś, co zmusza nas do dochodzenia do niej tylko i wyłącznie na podstawie własnych doświadczeń. Może broni się w ten sposób przed banałem i nie pozwala sprowadzić się do roli produktu, który można kupić i sprzedać, choć patrząc na tytuły rozmaitych poradników, oferujących rozmaite recepty na wszystko, co związane jest z naszym życiem, można dojść do wniosku, że wszystko co ważne jest na wyciągnięcie ręki. Na szczęście to tylko złudzenie, lub co gorsza, hucpa macherów od marketingu. Raczej jednak to drugie.

Brak komentarzy: