czwartek, 4 października 2007

dzień dwudziesty siódmy

Koszmar, jesienne deszcze i sine chmury, które jeszcze przecież nie nadeszły, a już sieją zamęt, popłoch i deprechę w głowie, przyginając od czasu do czasu kark do samej ziemi. Chwilami nie chce się nic, potem to mija i można wykrzesać z siebie na krótko resztki energii niezbędnej do przetrwania. Zamiast szykować się jak Bóg przykazał do zimowego snu, musimy mierzyć się z tym ponurym obliczem jesieni, które potrafi tylu ludzi wysłać na łono Abrahama. Inna sprawa, że gdybym stanął przed wyborem, to wolę taka jesień od tych piekielnych upałów latem, zwanych przez co głupszych zapowiadaczy pogody z telewizji słonecznymi i radosnymi dniami.
Niezły numer byłby, gdyby ekipa filmowa, którą będę się opiekował podczas kręcenia ujęć przed budynkiem mojej firmy i z dachu, w rzeczywistości okazała się grupą speców od skoki na banki :)

Brak komentarzy: