piątek, 19 października 2007

dzień czterdziesty drugi

Przypomniał mi się tekst, który 22 lata temu napisałem w USA pod pseudonimem do miesięcznika, w którym pracowałem. O wyborach, które właśnie miały się odbyć w peerelu. Pisałem w nim o sytuacji wyboru w ogóle, w sensie bardziej filozoficznym, niż politycznym. Uważałem wtedy, że figura prawdziwego wyboru powinna mieć w sobie duży dramatyzmu, a nawet wręcz tragizmu. Wybory polityczne takiego ładunku raczej nie mają, bo za dużo w nich emocji i histerii. W istocie są oznaką dopingu dla swojej drużyny i jest coś z kibolstwa w podniecaniu się takimi wydarzeniami. Politycy najprawdopodobniej i tak się w zaciszach swoich gabinetów śmieją z wyborców, no może w czasie kampanii wyborczej mniej. Dla świętego spokoju jednak trzeba się do urn dotoczyć i coś tam pozakreślać. Ciekawiej na pewno byłoby, gdyby systemy polityczne polegały na tym, że w wyniku wyborów wyborcy, aż do następnego spektaklu, musieliby żyć na wydzielonym terytorium, rządzonym przez ugrupowanie, na które oddali swój głos. I wtedy byłby święty spokój :)

Brak komentarzy: