wtorek, 9 października 2007

Opowieści ściśle prywatne

Gdyby tak głębiej zastanowić się nad tym, co tak naprawdę łączy wszystkie opowiedziane tu historie, na pierwszy rzut oka można by odnieść wrażenie, że właściwie poza moją o nich wiedzą nic. Gdyby tak w rzeczywistości było, to cała opowieść nie miałaby najmniejszego sensu. Nie chcę uciekać się do najprostszej odpowiedzi, jaką byłoby stwierdzenie, że przecież na świecie nie wszystko ma sens, a ponadto nie jestem do końca przekonany, czy kategoria sensu ma wystarczające uzasadnienie własnego istnienia. Ale przyjmijmy przynajmniej na użytek dziejących się na tych stronach historii, że może w tym przypadku warto go jednak poszukać. Zapytajmy więc raz jeszcze, co je wszystkie łączy. Moim zdaniem, poza niesatysfakcjonującym mnie argumentem o konieczności wszystkiego, co pojawia się kiedykolwiek gdziekolwiek, łączy je między innymi prosta w gruncie rzeczy próba odpowiedzi na następujące pytanie: czy to, co się komuś w życiu przydarza, jest tego kogoś zasługą? Słowem, czy na wszystkie przytrafiające się nam przypadki trzeba w jakiś szczególny sposób zasłużyć, czy też może jest wręcz przeciwnie? Czy nie jest przypadkiem tak, że to co się nam przytrafia, jest ściśle z góry zaplanowane i nie mamy na to najmniejszego wpływu? Osobiście jestem wręcz fanatycznym wyznawcą twierdzących odpowiedzi na obydwie wersje tak postawionego pytania i co najważniejsze, nie mam najmniejszego zamiaru dostrzegać pojawiającej się w ten sposób sprzeczności. Po prostu nie interesują mnie w tym przypadku wszelkiego rodzaju logiczne konsekwencje, dobre w podręcznikach poprawnego rozumowania, ale niekoniecznie w życiu. Tam zakres ich stosowania bywa bardzo ograniczony. Można przecież skazać kogoś bez powodu na śmierć i nie móc jednocześnie przewidzieć, jak ten ktoś zachowa się w swych ostatnich chwilach. Można również zaplanować z godną pochwały precyzją spacer ulicami znanego sobie miasta nie przypuszczając, że może to być nasza ostatnia przechadzka. Można wreszcie w momencie stwarzania pierwszego człowieka, czy powołując do życia bohatera własnej książki znać w najdrobniejszych szczegółach jego późniejsze losy, a mimo to nie być świadomym faktu, że nawet stwarzając wszystko to, co tylko można sobie wyobrazić, jest się właśnie samemu w tym momencie wymyślanym przez kogoś lub coś, co też w tym samym momencie pojawiło się w jakimś nieznanym nam umyśle. Nie będziemy też nigdy do końca pewni, czy przypadkiem wymyślony przez nas bohater naszych opowieści nie pisze w tym samym momencie książki o losach wymyślonej przez siebie postaci i tak w nieskończoność, na podobieństwo nieskończonego szeregu odbić ustawionych naprzeciwko luster. Jeśliby te wszystkie akty stworzenia odbyły się jeszcze w tym samym momencie, oznaczałoby to również zniknięcie upływającego czasu, co z kolei nie pozwalałoby żadnemu ogniwu z nieskończonego łańcucha tworzenia przyznać atrybutu doskonałości, skoro można odkryć coś, co umknęło ich uwadze.

Wracając zaś do wszystkich dotychczas opowiedzianych tu historii, nie są one niczym innym jak poszukiwaniem oznak zewnętrznej ingerencji w nasze życie, oraz poszukiwaniem tego momentu, w którym samemu podejmowało się brzemienne w skutki decyzje. I tak niektóre z tych historii, już bez mojego w tym udziału, stały się ilustracją tezy o kierowaniu naszym życiem za pomocą pociągnięć niewidzialnych dla nas sznurków, inne zaś ukazały same przez się władzę ich bohaterów nad własnymi losami. Jeśli ktoś chce powiedzieć, że nie widać w tym wszystkim najmniejszych nawet oznak celowych zamiarów, odpowiedzieć mogę tylko, że nic dotychczas nie przekonało mnie o konieczności takich zamiarów istnienia. Jeśliby bowiem życie nasze miałoby upływać nad niekończącymi się rozważaniami powodów naszego uśmiechu czy przebywania z kimś kogo kochamy, to poza mało prawdopodobnym nadążaniem naszych myśli za tym, co się nam przydarza, sprowadzilibyśmy siebie do beznamiętnych symboli logicznego rachunku zdań, co bywa groźne w skutkach nie tyle dla uprawiających go osób, co tych, wobec których go zastosowano. Miałem kiedyś kolegę, który nigdy nie zdołał zadowalająco odpowiedzieć na pytania zadawane mu z uporem maniaka przez pewnego profesora semiotyki i skończyło się to kilka lat później niespodziewaną śmiercią tego kolegi z powodu niewinnie wyglądającego przeziębienia.

Powyższy przykład wyraźnie wskazuje, że w kwestii wyszukiwania związków przyczynowo-skutkowych panuje w gruncie rzeczy niczym nie skrępowana dowolność, która niezależnie od postawionych przesłanek prowadzić może do zaskakująco nieoczekiwanych wniosków. Jeśliby już za wszelką cenę zechcieć zaakceptować rządzące rozumowaniem reguły, należałoby wskazać tę jedną jedyną, jaką jest zawsze radosny akt naszej woli określenia jednych zdarzeń mianem przyczyny, drugich natomiast skutku. Nie ma żadnych przekonywujących dowodów na fałsz twierdzenia, że słońce wschodzi dzień w dzień tylko dlatego, że tak chcemy i tak się nam podoba. Powie ktoś, że jest to niezależne od naszego chcenia, ale wtedy należy uważnie wysłuchać argumentów o tym świadczących. Jedyny, który mógłby do mnie trafić, musiałby opierać się na wydarzeniu, którego treścią byłby zbiorowy sprzeciw wobec wszystkich wschodów i zachodów słońca. Gdyby mimo to słońce wyszło jak zwykle zza linii horyzontu na swą codzienną wędrówkę, musiałbym z wyznawanego poglądu zrezygnować. Dopóki to jednak nie nastąpi, z dużą dozą radości niektóre przypadki z własnego życia traktuję jako zawinione, inne zaś jako w najmniejszym nawet stopniu ode mnie niezależne. Podobnie też wyznaję pogląd, że świecące słońce ogrzewa nas swymi promieniami, bo część z nas tak sobie życzy, jak również, że jest to zupełnie dla niektórych ludzi niezależne od ich chcenia. Nieprawdą jest też, że nikt nie życzy sobie śmierci, skoro istnieją ludzie potrafiący odebrać sobie życie. O tym czy rzeczywiście muszę kiedyś umrzeć, przekonam się dopiero na własnej skórze.

Może być również tak, że jedyną przyczyną, dla której jeszcze żyjemy, jest nadzieja na życie po śmierci, jak również takiej nadziei brak. Widać tu niezwykle wyraźnie, że dwie całkowicie różniące się od siebie przyczyny prowadzić mogą do identycznych wniosków i nie powinno to nikogo zbytnio dziwić. Czy na przykład to, że mój kot, a właściwie kotka zaczyna podrzucać do góry łapkami swój uśmiech i mimo to nadal się śmieje, a ja oglądam z rozbawieniem popełniane przez siebie po raz kolejny kardynalne błędy, czy to musi od razu oznaczać, że na powierzchni nadciągających chmur wylegują się sami księgowi z międzynarodowych korporacji? Czy tylko dlatego nie możemy we własnym domu poczuć oddechu pustynnych piasków lub znaleźć schowane za lustrem nigdy nie zadane przez nas pytania? Z całą natomiast pewnością wiem, że tylko dlatego niektóre kobiety tak pięknie tańczą i przejmująco się smucą, bo są bardzo kochane.

Brak komentarzy: