czwartek, 4 października 2007

sceny z życia Biura Promocji Głupoty

Nad firmą ciąży klątwa rzucona swego czasu przez prezesa firmy, której pracownicy trzymając się za ręce, majestatycznie suną w przestworzach. Przyczyna klątwy był opór przedstawiciela W. przed zamieszczeniem reklamy na łamach miesięcznika z najlepszą na świecie rada programową. Wejścia do siedziby W. strzeże zezowaty kot wielkości małej krowy, łakomie łypiący okiem na każdego intruza. Kot umaszczony jest na podobieństwo zebry. Prokurent firmy W., faktycznie zarządzający firmą, w najmniejszym stopniu nie przypomina człowieka. Bo też człowiekiem nie jest. Powstał w tajnych laboratoriach firmy jako uboczny produkt doświadczeń z niskimi temperaturami. W wyniku niegroźnej awarii systemu kriogenicznego, technicy usuwający awarię znaleźli w komorze niskich ciśnień dwumetrowej wysokości stworzenie, które jeśli coś przypominało, to gigantyczną modliszkę. Zarząd firmy na pospiesznie zwołanym nadzwyczajnym zebraniu jednogłośnie zaakceptował wniosek prezesa o powierzeniu modliszce stanowiska prokurenta obdarzonego wszelkimi pełnomocnictwami. Jedną z pierwszych decyzji modliszki było otwarcie na terenie Polski przedstawicielstwa firmy, właśnie w Józefowie pod Warszawa. Wchodząca na nowy rynek firma od razu została zaatakowana przez watahy reklamobiorców. Jednym z nich była firma majestatycznie sunąca po niebie. Modliszka korzystając z podszeptów zezowatego kota popędziła większość z nich precz. Prezes jednej z popędzonych rzucił więc na W. klątwę. Kazał rozstawić wokół siedziby pułapki na szkodniki. Modliszka wymyśliła więc pokaz mody odzieży roboczej dla branży PC. Wojtek zachorował a Beza nie złożyła wniosku o nip. Za karę nie dostała zaproszenia na bankiet. Mateusz za karę dostał. Nie zostały uwzględnione jego marzenia o lodach. Napisał więc dla Żanety maila i zanurkował pod biurko Olgi. Ale to było wcześniej. Teraz wylądowali pod siedzibą firmy. Zezowaty kot zawarczał groźnie. Wszyscy, z wyjątkiem prezesa, wpadli w pułapki na szkodniki. Odgryźli sobie po dolnej kończynie i w ten sposób się uwolnili. Nie zważając na pomruki kota pokuśtykali na pokaz. Na wybiegu nie było dosłownie nic. Jeszcze nic. Zza kulis co i rusz wyglądała głowa Wiesława Wędliniarza ustrojona wieńcem rzymskich cezarów. Z głośników popłynął ,,The Wonderfull World” Louisa Armstronga. Na wybiegu pojawił się Wędliniarz w białym fartuchu stylizowanym na togę rzymskiego senatora. Oczywiście w wieńcu na głowie. Z gracją poruszał biodrami stawiając stopy energicznie podnoszonych nóg w jednej linii. Drugim modelem był J. Prezentował bokserki sięgające połowy łydki z wycięciem na nagie pośladki. Zielone bokserki w białe świnki. Kasy nie było. Mateusz otworzył sobie żyły i upuścił całą krew. Wyzionął ducha z uśmiechem na ustach. Reszta firmy powlokła się na zatracenie. Rozległo się ,,Tango Milonga”. Na niebie ukazała się tęcza, na wierzchołku której rozbłysło oko oprawione w trójkąt. Ziemia zaczęła płonąć. Gniew Pana był straszny. Ocalał tylko zezowaty kot i dolne kończyny bohaterów uwięzione w pułapkach. Dały początek nowemu życiu na dymiącej planecie. Zastępy aniołów odśpiewały ,,La pensiera” z ,,Nabucco” Verdiego. W ten właśnie sposób zakończyła się historia, która chciałem Wam opowiedzieć. Potem nie było już nic. Tylko odgryzione nogi i zezowaty kot. Każda historia musi mieć swój koniec. Happy end nie zdarza się zbyt często. Moja historia nie byłą więc żadnym wyjątkiem. Adieu!

Brak komentarzy: