sobota, 13 października 2007

Opowieści ściśle prywatne

Niekoniecznie dla wielkiej piękności miejsc naszego dzieciństwa tak często sięgamy do nich pamięcią i wspomnieniem, nie dla ich jakże często wątpliwej urody. Nabywają jej one jedynie z racji tego, że to właśnie tam a nie gdzie indziej stało się tyle rzeczy, o których nie możemy zapomnieć. Niewielu z nas urodziło się w cieniu gotyckich katedr czy wiekowych drzew. Niektórzy z nas poczęci zostali niczym myszy w kurzu, błocie i walających się wokół niedokładnie obgryzionych kościach zwierząt. Dlatego z naszych pierwszych dni nie pamiętamy nic. Nie wierzcie tym, którzy mówią inaczej. Jeśli ktoś zechce wam opowiedzieć piękne historie dziejące się w pierwszych dniach i godzinach jego życia wiedzcie, że macie do czynienia z bukietem wierutnych kłamstw przystrojonych dla niepoznaki w trafiające do waszych serc słowa. Im sprawniej i zręczniej są złożone z nich zdania, z tym większym łgarstwem będziecie mieć do czynienia. Zaufanie mogą budzić jedynie historie, co do których nie ma najmniejszych wątpliwości, że mogły się wydarzyć. Przynajmniej ja jestem takiego zdania. Niestety bardzo często te najwyższej próby, jeśli chodzi o ich prawdziwość, budzą u co bardziej czujnych słuchaczy odruch zwątpienia, jak gdyby obawiali się oni stanąć oko w oko z niewygodną oczywistością. Przeważnie nie jest ona zbyt skomplikowana. Niestosowne i trudne do zrozumienia zawiłości powinny służyć nam do pozywania dochodzących naszych uszu słów na sąd boży, albo przynajmniej poddania ich wyjaśniającej wszystko próbie wody. Mało kto wierzy, albo przynajmniej ja niewielu takich spotkałem, że zdarzają się słowa, a więc i całe historie, wykazujące wszelkie cechy właściwego ludziom opętania. Można je poznać po używaniu nieznanych wcześniej cudzoziemskich języków, naśladowaniu głosów rozmaitych bestii, oraz coraz bardziej w miarę ich czytania ciążącej głowie, mimo owiewania jej podmuchami zimnego wiatru. Takie historie opowiadaną treść biorą właściwie wprost z morowego powietrza, mamiąc skutecznie swych niezbyt uważnych słuchaczy lub czytelników pozornie możliwymi do wyobrażenia zwrotami akcji, oraz bohaterami przedstawianymi najchętniej pod postacią rzeczywistych stworzeń występujących w przyrodzie. Mimo, że takiego na przykład świętego Pachomiusza kuszono niezwykłymi przygodami z pozoru niczym nie wyróżniającego się koguta, to jednak najczęściej uciekano się w takich przypadkach do zachęcania naiwnych ofiar, aby delektowali się opisami przygód osoby kozła, oznaczającego przecież nic innego jak szpetność i odrzucenie lewą ręką w dniu sądu. Kto może z takich opowieści i składających się na nie słów wygnać czającą się pod każdą bez wyjątku literą nudę, tego mogę się co najwyżej domyślać. Za to nietrudno jest dotrzeć do opisów skutecznych na takie dolegliwości sposobów, których jest w rzeczywistości niemało. Jeden z nich radzi czytać takie historie w oparach wywaru z korzenia paproci, warzonego w ługu z dębowego popiołu, z dodatkiem trzech albo czterech kropelek krwi z lewego ucha psiego szczenięcia płci identycznej z czytelnikiem, dla lepszego efektu zmieszanego z solidnym garncem własnej uryny.

Brak komentarzy: