poniedziałek, 15 października 2007

Opowieści ściśle prywatne

Tam nie umiałem już nic. Wszystko przepadło bezpowrotnie. Byłem jak nowo narodzony. Musiało minąć trochę czasu, abym oswoił się do końca z sytuacją, w jakiej znalazłem się w wyniku opisywanych wydarzeń. Po tamtej stronie było niemal identycznie jak po tej. W oczy przede wszystkim rzucał się nudny w gruncie rzeczy spokój i wbrew oczekiwaniom tylko niewiele więcej, aniżeli przedtem, z tego wszystkiego rozumiałem. Spokój charakteryzował się również brakiem najmniejszych nawet objawów trosk czy radości. Niczego też w związku z tym się nie żałowało ani za niczym nie tęskniło, ponieważ uczucia żalu i tęsknoty niedaleko padają od drzewa wszystkich zmartwień. Dość szybko też się okazało, jak płonne były moje nadzieje na uzyskanie odpowiedzi na niektóre wcześniej dręczące mnie pytania. Miałem też nadzieję usłyszeć albo wręcz samemu postawić pytania o sprawy, o których wcześniej mi się nawet nie śniło. Pytania niczym szczególnym nie różniły się od tych zadawanych wcześniej, natomiast z odpowiedziami na nie było coś dziwnego i początkowo niezbyt uchwytnego. Niby przypominały te wcześniej uzyskane, lecz nie było to tak do końca. Każda z tych odpowiedzi miała w sobie pewnego rodzaju połysk, powstający w normalnych warunkach na powierzchni oglądanych pod światło przedmiotów. Początkowo nie mogłem tego zrozumieć, aż do momentu, w którym zorientowałem się, w czym tkwi najważniejsza różnica pomiędzy sytuacją w jakiej się teraz znajdowałem, a tym, co było przedtem. Po prostu na wszystko, co się kiedyś wydarzyło i trwało dalej bez naszego już w tym udziału, patrzyło się z góry. To znaczy z takiej wysokości, która pozwalała na rozróżnianie wszystkich najistotniejszych szczegółów. W myśl jednej z naczelnych, regulujących tam pobyt zasad, nie było najmniejszych powodów znać szczegółów towarzyszących samej chwili zmiany stanu naszego skupienia. O tym nie wiedziało się nic i wszelkie dociekania w tej kwestii były z góry skazane na niepowodzenie. W pierwszym okresie, który równie dobrze w zależności od indywidualnych przypadków trwać mógł nieskończenie długo, wszyscy właściwie spędzali większość czasu na intensywnych, pozbawionych większych emocji obserwacjach tego, co zostawili po tamtej stronie. Nikt nie miał pojęcia, czy można ingerować w bieg obserwowanych wydarzeń, ale też prawdę powiedziawszy nikt nie przejawiał ku temu żadnych skłonności. Co do pamięci o tamtej stronie, to nie mogę powiedzieć, żeby została w jakiś poważniejszy sposób uszkodzona. Powiedziałbym nawet, że miałem uczucie jakbym zamiast mózgu miał wewnątrz czaszki sito do przesiewania piasku, przez które przy każdym nawet najdrobniejszym ruchu głową pamięć przesiewała wspomnienia, skutecznie oddzielając ziarno od plew. Tak intensywna obserwacja tego, co tam po nas zostało, mogła być również spowodowana tym, że wokół było tylko bezchmurne niebo, na którym nie było widać ani jednej gwiazdy, czy jakiegokolwiek innego ciała niebieskiego. Mimo to cały czas było jasne, a jego kolor niczym nie różnił się od tego, jaki pamiętało się stamtąd. Można więc właściwie powiedzieć, że nie działo się tam nic, co warte byłoby szczegółowych opisów. Zanim na dobre zamknę kutą ręcznie z najprzedniejszej stali damasceńskiej bramę do wiszących ogrodów pamięci, opowiem o czymś, co wśród pozostawionych po tamtej strony rzeczy zwróciło moją baczniejszą uwagę. Minęło trochę czasu, zanim wzdłuż przebiegającej niedaleko moich okien trasy, przemierzanej dzień i noc przez wydające przeraźliwy łoskot samochody ciężarowe, stanął mur z pochłaniających hałas ekranów. Część z nich zbudowano z kamionkowych, wydrążonych w środku elementów, przypominających ceglane skrzynki na kwiaty. Te fragmenty muru przedzielono ekranami z niemal przezroczystego, przypominającego szkło materiału. Kiedy któregoś razu na imitujących szkło taflach zobaczyłem naklejone chyba sylwetki drapieżnych ptaków w różnych fazach lotu, uświadomiłem sobie dwie rzeczy, bez oczywiście nie mających tu żadnej racji bytu emocji. Szukając powodów, dla których ktoś to zrobił, początkowo sądziłem, że są to tylko wątpliwej urody ozdoby. Nie miałoby to oczywiście wtedy większego sensu i znaczenia. Jakiś czas potem jednak mnie olśniło. Zrobione zostały po to, aby prawdziwe z krwi i kości ptaki przelatując nad pędzącymi samochodami nie rozbijały się o przezroczyste tafle muru, zmieniając wysokość lotu na widok sylwetek swych odwiecznych wrogów.

Brak komentarzy: